Sierpień 2020

Seria dziur koronalnych na Słońcu wywołała na Ziemi burzę geomagnetyczną

Nasza planeta od 25 sierpnia 2020 roku znajduje się pod wpływem serii dziur koronalnych, które powodują wystąpienie burzy geomagnetycznej. Oczekuje się, że będzie ona trwał co najmniej do 2 września.

Poziom G1 burzy geomagnetycznej został osiągnięty po raz pierwszy o godzinie 17:59 czasu uniwersalnego 28 sierpnia i ponownie stało się to o godzinie 04:27 czasu UTC 31 sierpni. Największy wpływ strumienia naładowanych cząstek wyemitowanych ze Słońca wystąpił na 60 stopni szerokości geograficznej.

Według agencji NOAA mogą wystąpić słabe wahania sieci energetycznej. Nie można wykluczyć również niewielkiego wpływu na działanie sztucznych satelitów. W wielu miejscach może być widziana zorza polarna. Pokaz aktywności słonecznej może być najbardziej widoczny na północy Stanów Zjednoczonych, w Kanadzie, Islandii, Skandynawii i w północnej Rosji.

Całkowite wartości natężenia pola magnetycznego wahały się na poziomie około 4-6 nT. Prędkość wiatru słonecznego nieznacznie spadła w ciągu dnia i zakończył się on na poziomie 450 km/s. Dzisiaj, tj. 31 sierpnia o godzinie 06:59 czasu uniwersalnego prędkość wiatru słonecznego wzrosła do 542 km/s a o 06:59 i do 608 km/s o 08:41 czasu uniwersalnego.

 

Niesamowite jest to, że trwa dopiero druga burza magnetyczna w tym roku! Doskonale pokazuje to z jakim minimum aktywności słonecznej mamy obecnie do czynienia. Niektórzy naukowcy od dawna ostrzegają, że czeka nas kilka dekad bez aktywności słonecznej, a zwykle wiązało się to na Ziemi ze zlodowaceniem. Zwolennicy teorii antropogenicznego globalnego ocieplenia twierdzą, że minimum nic nie da i Ziemia i tak się ogrzeje, ale jeśli się mylą to czeka nas mała epoka lodowcowa.

 

 


Japońska firma zaprezentowała nowy model latającego samochodu

W XX wieku wszyscy spodziewali się, że gdy nastanie mityczny wtedy XXI wiek to życie będzie wyglądało zupełnie inaczej. Rzeczywiście tak jest, ale w innych aspektach niż się wtedyt spodziewano. Nadal nie upowszechniły się na przykład oczekiwane wtedy latające samochody. Jednak coś się dzieje w tym kierunku. Japońska firma SkyDrive zakończyła niedawno pierwszy udany załogowy lot testowy swojego prototypowego latającego samochodu. 

 

Dotychczas spośród setek projektów i prototypów latających samochodów na świecie tylko kilka odniosło jako taki sukces. Szef firmy SkyDrive, Tomohiro Fukuzawa, liczy na to, że niemoc w tym zakresie przełamie jego pojazd.

 

Samochód wykorzystuje elektryczne silniki do pionowego startu i lądowania w celu barsziej wydajnej podróży między punktami. Twórcy tej konstrukcji mają nadzieję, że może pewnego dnia ich pojazd, lub jemu podobne, staną się realną opcją dla ruchliwych terminali lotniczych i zatłoczonych dróg. 

 

Przedstawiciele firmy mają nadzieję, że komercyjny produkt, w postaci latającego samochodu, będzie gotowy do wprowadzenia na rynek do 2023 roku. Jeśli znajdzie odpowiednio wielu nabywców, może się okazać, że mamy do czynienia z przełomem w dziedzinie transportu osobistego.

 


Naukowcy zasugerowali, aby nie ratować już Wenecji, ale pozwolić jej utonąć

Najdłużej istniejąca republika w dziejach świata - Republika Wenecka -  przez niemal 1000 lat istnienia zdołała wznieść niesamowite pomniki, budynki i kościoły. Ale czas mija, a warunki życia na Ziemi szybko się zmieniają. Z tego powodu Wenecji grozi zatonięcie z powodu wzrostu poziomu mórz. Do tej pory włożono bardzo wiele wysiłku aby zachować to dziedzictwo, ale czy warto to robić? Nowa praca naukowców z North Carolina State University wskazuje, że może zajść potrzeba ponownego przeanalizowania zdawałoby się retorycznej, odpowiedzi na to pytanie.



Zamiast wydawać coraz więcej środków na utrzymanie Wenecji, zaproponowano nowe podejście. Koncept opublikowano w magazynie Climate Change sugeruje, że światowe dziedzictwo powinno mieć możliwość przekształcania się wraz ze zmianą naszego świata.

 

Historycznie rzecz biorąc, wysiłki ludzkości prawie zawsze koncentrowały się na zachowaniu miejsc dziedzictwa w takim stanie, w jakim były pierwotnie. Ale ponieważ świat wokół nas wciąż się zmienia, ekolodzy i badacze sugerują, że najlepszym zachowaniem ludzkości jest zaakceptowanie faktu, że nic nie trwa wiecznie.

 

W swoim artykule naukowcy argumentują, że miejsca dziedzictwa „poważnie dotknięte” zmianami klimatu mogą stać się symbolem przypominającym ludzkości o konsekwencjach globalnego ocieplenia, do których doprowadzili ludzie.

 

Autorzy pracy wzywają do nowej klasyfikacji dóbr dziedzictwa, którą już nazywają „miejscami światowego dziedzictwa zmian klimatycznych”. Ich zdaniem takie oznaczenie pomoże lepiej zidentyfikować inne zagrożone obiekty i skierować do nich wszystkie zasoby. Ich zdaniem może to być coś jak lista zagrożonych gatunków zwierząt.

 

 


Na Tajwanie trzyletnia dziewczynka została porwana w powietrze przez latawiec!

Do dramatycznej sceny doszło niedawno w Tajwanie na festiwalu latawców w mieście Hsinchou. Obecna na wydarzeniu 3 letnia dziewczynka, została porwana w niebo przez olbrzymi latawiec. Dziecko przez ponad 30 sekund znajdowało się na wysokości kilkudziesięciu metrów nad ziemią.

 

Dziewczynka, najprawdopodobniej zaplątała się o ogon latawca, który wypuszczony wzbił się w niebo zabierając ją ze sobą. Nagrania z tego dramatycznego incydentu pokazują przerażenie świadków tej sceny oraz moment, w którym dziecko zostaje złapane przez grupę dorosłych.

Zgodnie z doniesieniami medialnymi, dziecku nie stała się żadna krzywda. Było ono oczywiście zrozumiale przerażone całym zajściem jednak biorąc pod uwagę dramatyczne sceny uwiecznione przez gapiów, taki finał całego zajścia jest zdecydowanie najlepszym z możliwych.

 


Gazowa otoczka Andromedy zderza się z halo otaczającym naszą Galaktykę

Korzystając z Teleskopu Kosmicznego Hubble'a, amerykańscy naukowcy zmapowali ogromną otoczkę gazu wokół Andromedy, która znajduje się w naszym galaktycznym sąsiedztwie. Okazało się, że jej cienkie, niemal niewidoczne halo rozproszonej plazmy rozciąga się na odległość 1,3 miliona lat świetlnych od galaktyki, tj. mniej więcej w połowie drogi do Drogi Mlecznej, a w niektórych kierunkach nawet do 2 milionów lat świetlnych. To oznacza, że gazowa otoczka Andromedy już wpada w halo Drogi Mlecznej.

 

Andromeda, znana również jako M31, to galaktyka spiralna, która może zawierać nawet bilion gwiazd i pod względem wielkości przypomina Drogę Mleczną. Znajduje się w odległości około 2,5 miliona lat świetlnych od nas. Gdyby jej halo było widoczne gołym okiem, byłoby około trzy razy szersze od Wielkiego Wozu i byłby to największy obiekt nocnego nieba.

 

W ramach Projektu AMIGA, naukowcy zbadali światło ultrafioletowe pochodzące z 43 kwazarów – odległych, jasnych rdzeni aktywnych galaktyk zasilanych przez czarne dziury, znajdujących się daleko poza Andromedą. W tym celu posłużono się Spektrografem Początków Kosmosu (COS), który zainstalowano na Teleskopie Kosmicznym Hubble'a. Światło kwazarów było obserwowane przez halo galaktyki, gdyż zawarty w nim bardzo rzadki zjonizowany gaz nie emituje łatwo wykrywalnego promieniowania. Śledzenie pochłaniania światła pochodzącego ze źródła tła przez halo Andromedy okazało się być dobrą techniką do przeanalizowania gazu.

Źródło: NASA/ESA/E. Wheatley (STScI)

Najnowsze badania pozwoliły znacznie dokładniej określić rozmiar i masę gazowej otoczki Andromedy. Ponadto, naukowcy odkryli, że halo Andromedy ma strukturę warstwową i posiada dwie główne zagnieżdżone i odrębne powłoki gazu, który zawiera paliwo dla przyszłego formowania się gwiazd, a także pozostałości po różnych zdarzeniach, takich jak eksplozje supernowych.

 

Halo Andromedy jest jak dotąd najlepiej zbadane. W przypadku Drogi Mlecznej, określenie gazowej otoczki jest bardzo trudne. Jednak Droga Mleczna jest podobna do Andromedy, dlatego uważa się, że halo obu galaktyk również musi być do siebie podobne. Jak wiadomo, nasza galaktyka jest na kursie kolizyjnym z Andromedą. Zderzenie nastąpi za około 4 miliardy lat, a efektem tego będzie powstanie jednej gigantycznej galaktyki eliptycznej.

 


Zakaz pływania w niemieckiej rzece po tym, jak zauważono tam krokodyla

Władze regionu Saksonii - Anhalt zakazały pływania w części rzeki Unstrut po wiadomości, że w jej wodach zauważono krokodyla - donosi Associated Press.

 

Zakaz został wprowadzony w sobotę wieczorem i będzie obowiązywał do 6 września br. - poinformowały władze okręgu Burgenland. Götz Ulrich, przedstawiciel władz, tłumaczy, że poszukiwania krokodyla na razie nie powiodły się.

 

Burgenlandkreis apeluje do lokalnych mieszkańców, zwłaszcza użytkowników łodzi i rowerzystów, przemieszczających się wzdłuż rzeki, aby zachowali czujność i zgłaszali, jeśli zauważą gada. Oczywiste jest, że krokodyle nie zamieszkują niemieckich wód ani nigdzie indziej w Europie. Tego konkretnie osobnika musiał wypuścić do rzeki jakiś nieodpowiedzialny hodowca.

 

Od piątku pomocnicy policji, straży pożarnej i DLRG poszukują dwumetrowego krokodyla. Poszukiwania wspierał również policyjny helikopter. Świadkowie twierdzą, że widzieli gada w Laucha. Obostrzenia obowiązują do końca przyszłego tygodnia. W związku z tym nikomu nie wolno korzystać z rzeki między granicą z Turyngią w pobliżu Wendelstein a ujściem rzeki do Soławy (Saale) w pobliżu Naumburga.

 


Na Spitsbergenie niedźwiedź polarny zabił człowieka

Niedźwiedź polarny zaatakował kemping i zabił turystę na wyspie Spitsbergen wchodzącej w skład archipelagu Svalbard, należącego do Norwegii. Tego typu zdarzenia należą do rzadkości, ale zdaniem norweskich władz, w obszarach polarnych niestety należy się liczyć z takimi atakami.

 

Zaatakowany mężczyzna przeżył spotaknie z niedźwiedziem, co samo w sobie należy uznać za sukces, po czym został przewieziony do szpitala w Longyearbyen, gdzie niestety lekarze stwierdzili zgon po nieudanej reanimacji. Longyearbyen to główna miejscowość w norweskim archipelagu Svalbard, położonym ponad 500 mil morskich na północ od Norwegii kontynentalnej.

 

Do ataku na człowieka doszło dwa dni temu, na krótko przed godziną 4 rano. Tożsamość i narodowość ofiary nie zostały ujawnione. Nikt inny nie został ranny, ale sześć osób zostało hospitalizowanych w wyniku szoku po zdarzeniu. Sekcja zwłok ofiary zostałą przeprowadzona w Szpitalu Uniwersyteckim Północnej Norwegii w Tromsø, na północ od koła podbiegunowego.

 

Niedźwiedź polarny, który dopuścił się ataku został znaleziony martwy na parkingu w pobliżu pobliskiego lotniska po tym, jak został postrzelony przez ochroniarzy. Nie jest jasne, czy ten niedźwiedź polarny nie był jednym z dwóch zwierząt tego gatunku, które przemierzały ten obszar w tym tygodniu. 

 

Władze lokalne Svalbard zwracają uwagę, że to poważne przypomnienie, że żyjemy w krainie niedźwiedzi polarnych i musimy podjąć kroki, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Na dodatek niedźwiedzie polarne można odnaleźć na całym Svalbardzie, wszędzie przez cały rok.

 

 


Astronomowie krytykują program satelitarny Starlink Elona Muska

Setki astronomów z Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego doszło do wniosku, że wystrzelenie na orbitę okołoziemską ponad 30 tysięcy satelitów przedsiębiorcy Elona Muska ograniczy liczbę odkryć naukowych w dziedzinie astronomii. Doprowadzi to do tego, że wiele rodzajów obserwacji nie będzie możliwych ze względu na zakłócenia powodowane przez konstelację Starlink.

Kilkuset astronomów ostrzegło, że globalne systemy satelitarne, takie jak Starlink przedsiębiorcy Elona Muska, mogą poważnie zaszkodzić głównym odkryciom astronomicznym i postępowi naukowemu. Eksperci wzywają do zaprzestania kolejnych startów z satelitami telekomunikacyjnymi, które zawieszone na niskiej orbicie mają zapewnioć dostęp do Internetu na całym świecie.

 

Ponad 250 astronomów z American Astronomical Society próbowało lepiej zrozumieć konsekwencje wystrzelenia dużych konstelacji satelitarnych na niską orbitę okołoziemską. Eksperci uważają, że jasne satelity zasadniczo zmienią astronomię optyczną i podczerwoną. Ponadto eksperci obawiają się, że wpłynie to również na to, jak naukowcy będą widzieć nocne niebo. Sam system Starlink może z grubsza podwoić liczbę poruszających się obiektów kosmicznych, które można zobaczyć gołym okiem w godzinach wieczornych.

To nie pierwszy raz gdy korporacja SpaceX została oskarżona o zakłócanie widoczności nocnego nieba przez rosnącą sieć satelitów Starlink. Obecnie jest ich około 500, ale ma być wielokrotnie więcej. Jak zauważa Amerykańskie Towarzystwo Astronomiczne trwa współpraca ze SpaceX w celu opracowania różnych metod rozwiązania problemu. Jedną ze strategii omówionych z firmą jest 10-krotne przyciemnienie satelitów Starlink, aby nie pozostawiły po sobie aż tak jasnych śladów. Jednak nawet jeśli to zadziała, same ślady satelitów będą wyraźnie widoczne w danych, co skomplikuje ich analizę i ograniczy odkrycia naukowe z dziedziny astronomii.

 

 

 

 


Roje autonomicznych dronów powinny zostać uznane za broń masowego rażenia

Coraz więcej państw na świecie rozwija technologię roju dronów oraz autonomiczne systemy uzbrojenia. Jeśli połączymy ze sobą te dwa rozwiązania, otrzymamy zabójcze roboty, zdolne do samodzielnego podejmowania decyzji i zabijania. Dotyczy to zarówno maszyn w powietrzu, jak i na lądzie i morzu.

 

Roje autonomicznych dronów potrafią współpracować ze sobą, aby osiągnąć dany cel. Ich mózgiem jest sztuczna inteligencja. Uzbrojone latające maszyny z łatwością mogą przeczesywać lasy, pola, a także miejscowości i miasta w poszukiwaniu wrogów. Wykorzystanie robotów do walki jest bardziej efektywne, a zarazem tańsze i bezpieczniejsze – drony można produkować na masową skalę, a ich „mózg” to tylko zestaw algorytmów komputerowych, w przeciwieństwie do człowieka, którego umiejętności są ograniczone i nie można ich powielać po jego śmierci.

 

Śmiercionośność autonomicznych dronów jest zależna od skali roju. Przykładowo w 2016 roku, firma Intel potrafiła kontrolować rój liczący 100 bezzałogowców. Jednak już po dwóch latach, liczebność takiego roju wzrosła do ponad 2 tysięcy. Wyobraźmy sobie, że rój ponad dwóch tysięcy autonomicznych dronów bombarduje miasto. Straty ludzkie byłyby ogromne. Natomiast im wyższa liczba maszyn w roju, tym większe trudności w sprawowaniu kontroli nad nimi, dlatego sztuczna inteligencja mogłaby w tym przypadku wspomóc, a z czasem nawet zastąpić człowieka.

Źródło: DARPA

Szacuje się, że 95 państw świata dysponuje dronami wojskowymi. Jednak drony cywilne są bardzo łatwe do nabycia, a nawet można je wydrukować w drukarce 3D i również nadają się do przeprowadzania ataków. Utworzenie roju z dronów wymaga jedynie odpowiedniego oprogramowania i sprzętu do komunikacji między nimi.

 

Roje autonomicznych dronów mogą atakować na różne sposoby i zawierać między innymi broń palną, ładunki wybuchowe, broń przeciwpancerną i sprzęt do walki elektronicznej. W zależności od skali, roje latających robotów mogą być równie skuteczne w zabijaniu, co broń jądrowa i chemiczna i również mogą przyczyniać się do śmierci wielu cywili. Warto dodać, że w obecnych czasach, roje autonomicznych dronów będą bardzo dyskretną bronią, w porównaniu do broni nuklearnej.

Jednak to nie oznacza, że ta zabójcza technologia pozostanie bez wad. Inteligentne algorytmy, bez względu na stopień zaawansowania, mogą mieć problemy z odróżnieniem obiektów wojskowych od cywilnych oraz wrogów od cywili. Z całą pewnością będą również podatne na cyberataki. Biorąc to wszystko pod uwagę, Zachary Kallenborn, starszy konsultant w ABS Group, specjalizujący się w technologii rojów i systemów bezzałogowych, terroryzmie i działaniach wojennych z zastosowaniem broni masowego rażenia, uważa, że roje autonomicznych dronów powinny dołączyć do listy broni masowego rażenia. Jednak uwzględnienie nowej broni do obecnych traktatów może okazać się bardzo trudne, zwłaszcza, że niektóre kraje na świecie inwestują ogromne pieniądze w rozwój robotów bojowych i autonomicznych systemów uzbrojenia, a ich celem jest robotyzacja sił zbrojnych.

 

 
 

 

 


Stworzono kosmiczne klocki do budowy baz księżycowych

W ramach nowych badań zespół naukowców opracował technologię wytwarzania struktur przypominających cegły, któe mogłyby być wykorzystywane na powierzchni Księżyca. Materiałem do produkcji takich cegieł jest sama ziemia księżycowa, bakterie oraz ziarna guar, z których wytwarza się żywicę. Autorzy zauważają, że te „kosmiczne cegły” mogłyby ostatecznie posłużyć do budowy budynków dla osadników na powierzchni Księżyca.

Koszt wyniesienia jednego kilograma materiału w kosmos to około 20 tysięcy dolarów. Proces opracowany przez naukowców obejmuje użycie mocznika - który może być wytwarzany z ludzkiego moczu - i gleby księżycowej jako surowców do materiałów konstrukcyjnych wytwarzanych na Księżycu. Autorzy podkreślają, że to znacznie obniży koszty.

„W tej pracy wykorzystaliśmy podejścia z dwóch różnych dziedzin wiedzy - biologii i inżynierii mechanicznej” - powiedział Aloke Kumar, adiunkt na Wydziale Inżynierii Mechanicznej Indyjskiego Instytutu Nauki i jeden z autorów dwóch nowych badań opublikowanych niedawno na ten temat

Niektóre bakterie są zdolne do wytwarzania minerałów w wyniku procesów życiowych. Sporosarcina pasteurii wytwarza krystaliczny węglan wapnia z materiałów zawierających wapń i mocznika. W swojej pracy Kumar i współpracownicy zmieszali księżycową glebę i bakterie, dodali źródła wapnia i mocznika, a następnie żywicę ekstrahowaną z ziaren guar, aby zwiększyć wytrzymałość materiału poprzez wytwarzanie węglanu wapnia przez bakterie. Otrzymany produkt miał znaczące właściwości wytrzymałościowe i nadawał się do przetwarzania w celu uzyskania produktów formowanych - zauważyli autorzy.

 

Badania zostały opublikowane w czasopismach PLOS One i Ceramics International.

 

 


Tajemniczy zapach w prefekturze Kanagawa może być zwiastunem potężnego trzęsienia ziemi

21 sierpnia 2020 roku w prefekturze Kanagawa w Japonii straż pożarna otrzymała w ciągu godziny liczne telefony od mieszkańców zgłaszających niezwykły zapach w okolicy. Sejsmolog Manabu Takahashi spekuluje, że to dziwne zjawisko może być zwiastunem dużego trzęsienia ziemi, wyjaśniając, że skały wydzielają wyraźny zapach, zanim pękną pod wpływem naprężeń.

Straż Pożarna w Yokosuki poinformowała, że ​​21 sierpnia około godziny 23:40 UTC odebrała 40 telefonów na numer alarmowy, od ludzi zgłaszających dziwny „zapach gazu”. Utrzymywał się w okolicy przez około godzinę. 

 

Taka sama sytuacja miała miejsce w tej prefekturze dwukrotnie w poprzednich miesiącach - 17 lipca mieszkańcy Yokosuki i sąsiedniego miasta Miura zgłosili tajemniczy zapach, a 4 czerwca wykonano około 260 telefonów na policyjne infolinie i wszyscy zauważyli, że coś „pachnie gazem”. Po raportach przeprowadzono szczegółowe dochodzenie, a urzędnicy wzięli pod uwagę wycieki gazu. Nie znaleźli jednak uszkodzonych gazociągów, a przyczyna pozostała nieznana.

 

Sejsmolog z Uniwersytetu Ritsumeikan, Manabu Takahashi, który bada związek między trzęsieniami ziemi a zapachami, wydał ostrzeżenie natychmiast po pierwszym incydencie. Wyjaśnił, że na podstawie badań ustalono, że skały wytwarzają określony zapach tuż przed pęknięciem pod ciśnieniem. Dodał, że silne trzęsienia ziemi nie pojawiają się nagle; narastają powoli przez kilka miesięcy, a miażdżące się płyty tektoniczne stopniowo odrywają się od siebie, zanim nastąpi główne trzęsienie ziemi.

 

 


Firma Elona Muska z powodzeniem wszczepiła chipy do mózgu świni

Specjaliści Neuralink opracowali bezprzewodową wersję interfejsu neuronowego o tej samej nazwie, który został z powodzeniem wszczepiony do mózgów dwóch świń, a następnie wyjęty bez szkody dla zwierząt. Informację taką podał sam Elon Musa na internetowej konferencji prasowej, która odbyła się w siedzibie Neuralink w San Francisco.

Według niego opracowane prototypy i ulepszony model robota do ich zautomatyzowanej implantacji zostały pomyślnie przetestowane na dwóch świniach. Zainstalowane chipy pozwolą naukowcom bezprzewodowo śledzić aktywność ośrodków sensorycznych w mózgu zwierzęcia, śledząc, czego dotyka podbródek świni.

„W zeszłym roku znacznie uprościliśmy nasze systemy, teraz mieszczą się one w chipie mniejszym niż moneta i mogą być całkowicie ukryte podczas implantacji. Całkowicie łączą się z kością czaszki i będą niewidoczne z zewnątrz oraz będą działać przez cały dzień bez ładowania” – tłumaczy Musk.

Neurofizjolodzy usunęli implant z mózgu jednej ze świń bez uszkadzania jej mózgu, aby zademonstrować bezpieczeństwo tych urządzeń. Musk dodał, że drugi chip działał w głowie drugiego zwierzęcia przez kilka miesięcy, nie powodując odrzucenia ani innych problemów.

 

Następnie naukowcy natychmiast wszczepili dwa chipy do mózgu jednej ze świń, co potwierdziło możliwość równoległej pracy na kilku urządzeniach jednocześnie.

 

Ponadto naukowcom udało się zmienić sposób działania wielu obwodów nerwowych, używając wszczepionych chipów i elektrod do stymulowania aktywności poszczególnych komórek nerwowych. Pozwoli to w przyszłości na stosowanie podobnych urządzeń przeciwko epilepsji, paraliżom i innym chorobom, w których występują zaburzenia mózgu i rdzenia kręgowego.

 

Musk szacuje, że urządzenie opracowane przez Neuralink do przetwarzania i manipulowania danymi o aktywności mózgu będzie kosztować kilka tysięcy dolarów.

 


Prezes firmy Bonduelle zginął w wypadku drogowym

Jerome Bonduelle, dyrektor generalny francuskiej firmy, tj. producenta konserw warzywnych Bonduelle, zginął w wypadku w nocy 29 sierpnia br. Pięćdziesięcioletni top menadżer jechał z żoną i córką na rowerze po moście Erfurt w Lille, kiedy został potrącony przez samochód.

Sprawca uciekł z miejsca zdarzenia, ale został później aresztowany. Prokuratorzy z Lille wszczęli śledztwo w sprawie spowodowania śmierci z powodu ciężkiego wypadku, donosi France 3. Bonduelle zginął na miejscu pomimo wysiłków ratowników. Firma nazwała śmierć prezesa wielką stratą.

 

Jerome Bonduelle był synem zmarłego założyciela giganta warzywnego Bruno Bonduelle i dołączył do rodzinnej firmy w 2003 roku. W 2019 roku został prezesem Bonduelle Prospective & Développement. Francuski minister rolnictwa i żywności Julien Denormandy złożył na Twitterze kondolencje rodzinie, przyjaciołom i współpracownikom Bonduelle, nazywając go „prawdziwym kapitanem przemysłu związanym z ziemiami północy”.

 


Naukowcy twierdzą, że Słońce mogło mieć bliźniaka, który przyciągnął Dziewiątą Planetę

Z dotychczasowych obserwacji wynika, że wiele gwiazd podobnych do Słońca ma swoich towarzyszy, tworząc układy podwójne. Niektórzy astronomowie uważają, że w dalekiej przeszłości, nasze Słońce również mogło mieć bliźniaka. Zdaniem naukowców z Uniwersytetu Harvarda, wyjaśniałoby to istnienie Obłoku Oorta, a być może nawet hipotetycznej Dziewiątej Planety.

 

W ciągu kilku milionów lat od narodzin układów podwójnych gwiazd, większość z nich rozdziela się, tworząc układy jednogwiazdowe. Jednak zdarzają się też przypadki, w których pojedyncze gwiazdy zbliżają się do siebie i tworzą ciasne układy podwójne. Uważa się, że jeśli Słońce kiedykolwiek należało do układu podwójnego, to jego bliźniak z pewnością był częścią tego układu od czasu narodzin i opuścił go bardzo dawno temu.

 

Jak potwierdzić, czy Słońce było częścią układu podwójnego? Zdaniem naukowców z Uniwersytetu Harvarda, odpowiedź na to pytanie możemy odnaleźć w Obłoku Oorta. Jest to sferyczny obłok, składający się z pyłu, lodowych obiektów i planetoid, który otacza Układ Słoneczny w odległości od 2 tysięcy do 100 tysięcy jednostek astronomicznych od Słońca.

Źródło: ESA

Właściwie to nie wiadomo, jak powstał Obłok Oorta. Przypuszcza się, że mogą to być pozostałości po procesie formowania się planet i księżyców Układu Słonecznego, podobnie jak pas asteroid. Jednak nowa hipoteza zakłada, że obiekty Obłoku Oorta mogły zostać przechwycone przez grawitację dwóch gwiazd – Słońca i jego bliźniaka.

 

Naukowcy opracowali „binarny model przechwytywania”, który znacznie dokładniej przedstawia stosunek między rozproszonymi obiektami dyskowymi a zewnętrznymi obiektami Obłoku Oorta, a także wskazuje, że grawitacja dwóch gwiazd mogłaby przechwycić mnóstwo planet karłowatych, w tym nawet Dziewiątą Planetę.

 

Dalsze obserwacje będą doskonałą okazją do przetestowania nowej teorii. Zwłaszcza, że nasza lista odkrytych planet karłowatych wciąż rośnie. Naukowcy uważają, że nowe obserwatorium Vera Rubin (VRO), które powstało na szczycie Cerro Pachón w Chile i zostanie uruchomione w 2021 roku, może potwierdzić istnienie od dawna poszukiwanej Dziewiątej Planety.

 


Odkryto, że przez ostatnie 33 tysięcy lat Układ Słoneczny leci przez radioaktywne pozostałości supernowych

Żelazo ze starożytnych złóż oceanicznych potwierdziło hipotezę, że Układ Słoneczny porusza się przez rozrzedzone pozostałości starożytnych supernowych, które wybuchły miliony lat temu. Nowe badanie sugeruje, że Ziemia przemieszczała się przez pozostałości starożytnej gwiazdy, która stała się supernową i eksplodowała. Nasz system planetarny przechodzi przez pozostałości po tej eksplozji co najmniej przez ostatnie 33 tysiące lat. 

Zespół badawczy wydobył specjalny izotop żelaza o nazwie żelazo-60 z próbek osadów morskich i stwierdził, że izotop jest wytwarzany głównie w masywnych gwiazdach. Izotopy żelaza zachowane w starożytnych osadach na dnie oceanu wskazują, że nasza planeta porusza się przez rozrzedzoną chmurę pozostałości po supernowych. Wszystko wskazuje na to, że jedna lub więcej z tych gwiazd eksplodowało kilka milionów lat temu i od tego czasu Układ Słoneczny przemieszcza się przez ten pył. Naukowcy z Australii i Niemiec piszą o tym w artykule opublikowanym w czasopiśmie PNAS.

 

Żelazo-60 jest jednym z radioaktywnych nuklidów, które powstają w wybuchach supernowych. Jego okres półtrwania wynosi 2,6 miliona lat, więc po 15 milionach lat prawie całkowicie zamienia się w inne, stabilne jądra. Każdy ślad obecnej obecności żelaza-60 na Ziemi sugeruje, że przybyło ono na planetę z zewnątrz, znacznie później niż własne narodziny, które miały miejsce ponad 4,5 miliarda lat temu.

Wcześniej takie izotopy były wykrywane przez sondę ACE NASA działającą na orbicie okołoziemskiej, która śledzi cząstki promieniowania kosmicznego. Stwierdzono również obecność żelaza-60 w całkowicie świeżym śniegu z Antarktydy, który spadł w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Lekka „mgiełka” tych cząstek może pokryć Ziemię Lokalnym Obłokiem Międzygwiazdowym (LMO), przez który porusza się dziś Układ Słoneczny i będzie się poruszał przez następne kilkadziesiąt tysięcy lat. Być może jest to właśnie rozrzedzona pozostałość po supernowej.

 

Jeśli jednak tak jest, to gdy Słońce i jego planety przelatują przez LMO, w starożytnych złożach należy wykryć wzrost, a następnie spadek zawartości żelaza-60. Aby to przetestować, eksperci prześledzili skład izotopowy skał uniesionych z dna oceanu i datowanych na 33 tysiące lat. Jednak nic takiego nie zostało znalezione. Przez cały ten czas dopływ żelaza-60 utrzymywał się na niskim, ale stabilnym poziomie. Żelazo-60 mogło powstać również w starszej supernowej, z której widzimy coś w rodzaju echa.

Wszystko to wydaje się dowodzić, że ta „mgiełka” z żelaza-60, która otacza dziś Ziemię jest związana z jakąś eksplozją supernowej. Opierając się na znanej astronomom średniej częstotliwości występowania supernowych w naszej części Galaktyki, takie eksplozje powinny występować w pobliżu Ziemi co 2 do 4 milionów lat. Najwyraźniej ich ślady znajdują się do dziś zarówno w przestrzeni kosmicznej jak i w lodzie antarktycznym, oraz w osadach na dnie oceanu.