Jak donosi agencja KCNA, zmarł Kim Dzong Il, przywódca ostatniego prawdziwie komunistycznego kraju na świecie, Korei Północnej. Do zgonu umiłowanego przywódcy narodu doszło w sobotę 17 grudnia 2011 około 8:30 rano czasu lokalnego.

Koreański dyktator zmarł w swoim specjalnym pociągu (bał się latania samolotami). Jako przyczynę śmierci podaje się rozległy zawał serca. Już wcześniej do światowej opinii publicznej docierały informacje na temat złego stanu zdrowia Ki Dzong Ila. Długo podejrzewano go o wylew, ponieważ nagle zniknął z mediów. Później te informacje były dementowane. Okazuje sie jednak, że 69 letni koreański satrapa faktycznie cierpiał na schorzenia kardiologiczne.

Zgodnie z tradycją władzę w kraju obejmie syn dyktatora, Kim Dzong Un. Podobnie stało się z samy Kim Dzong Ilem, który schedę przywództwa przejął po poprzednim umiłowanym przywódcy, Kim Ir Senie. To zabawne, gdy komunizm zmienia się w monarchię a chyba tego objawem jest dziedziczenie tronu, choćby zakamuflowane procedurami partyjnymi.

Wraz ze śmiercią Kim Dzong Ila pojawiły się pytania o przyszłość programu nuklearnego, jaki prowadzi ten reżim. Zmiana na stanowisku "umiłowanego przywódcy" wprowadza znak wielkiej niewiadomej w symboliczne równanie pokoju na półwyspie koreańskim. Wszystko w tej chwili zależy od tego jak skończy się walka o władzę, czy sukcesja kolejnego Kima zostanie utrwalona czy też inne radykalne siły spróbują przejąć kontrolę.

Niewiadomą pozostaje też stosunek nowego dyktatora względem kapitalistycznego sąsiada. Jak wiadomo Korea Północna boryka się z wielkim problemem żywnościowym a wręcz głodem. Być może urodzony w 1983 roku przywódca zmieni orientację polityki względem bogatego sąsiada. Zmiany na Ziemi postępują a ich kierunki wskaże upływający czas.