Kategorie:
Źródło: Twitter
Aktywiści z Hongkongu wciąż nie dają za wygraną. Od 1 lipca, czyli w rocznicę przekazania tego regionu Chińskiej Republiki Ludowej, trwają kolejne protesty przeciwko szefowi administracji Hongkongu. Manifestanci domagają się prawdziwej demokracji - chcą sami decydować o tym kto może startować w wyborach.
Pierwsze protesty wybuchły we wrześniu zeszłego roku, lecz tamtejsza policja ostatecznie zdemolowała namioty demonstrantów a tzw. rewolucja parasolek zakończyła się, przynajmniej do czasu. Manifestanci obiecali że jeszcze powrócą i najwyraźniej dotrzymali swojego słowa. Od 1 lipca odbywają się kolejne protesty - według organizatorów, bierze w nich udział dziesiątki tysięcy osób.
Spór dotyczy wyborów, które mają odbyć się w Hongkongu za dwa lata. Władze Chin zapowiedziały, że mieszkańcy po raz pierwszy będą mogli sami zadecydować o tym, kto zostanie szefem administracji tego regionu. Jednak kandydaci muszą zostać w pierwszej kolejności zatwierdzeni przez specjalny komitet nominacyjny i muszą otrzymać co najmniej 50% poparcie, co nie spodobało się opozycyjnym aktywistom, którzy nazwali to "fałszywą demokracją".
Pokojowi manifestanci domagają się obecnie wprowadzenia "prawdziwej demokracji" i usunięcia obecnego szefa administracji, Leung Chun Yinga. W zeszłym roku sytuacja była o wiele bardziej niebezpieczna - demonstranci sparaliżowali cały region, atakowali służby porządkowe i próbowali przejąć kontrolę nad budynkami rządowymi. Ying wyraził opinię, że ktoś z zewnątrz może wspierać działania aktywistów. Być może jest to kolejna kontrolowana rewolucja, która ma doprowadzić do zmiany władzy, podobnie jak miało to miejsce na Ukrainie.
Ocena:
Opublikował:
John Moll
Redaktor współpracujący z portalem zmianynaziemi.pl niemal od samego początku jego istnienia. Specjalizuje się w wiadomościach naukowych oraz w problematyce Bliskiego Wschodu |
Komentarze
Skomentuj