Władze Nigerii nakazały w sobotę operatorom telekomunikacyjnym zablokowanie dostępu do  serwisu Twitter. Nastąpiło to w kilka dni po tym gdy Twitter zablokował konto prezydenta Nigerii, Muhammadu Buhari.

W całej Nigerii od soboty rano nie ma możliwości połączenia się z amerykańskim serwisem społecznościowym Twitter. Władze oskarżyły tą amerykańską korporację o to, że "zagraża integralności Nigerii". Według nigeryjskich władz zablokowanie dostępu do Twittera było podyktowane koniecznością respektowania zasad bezpieczeństwa narodowego zgodnie z prawem telekomunikacyjnym i wydanymi licencjami na działalność w tym sektorze

Przyczyną tych decyzji byl tweet Buhariego opublikowany w dniu 1 czerwca. Znalazły się w nim groźby wobec tych Nigeryjczyków, którzy w czasie wojny domowej w latach 1967-1970 "nie zachowali się, jak trzeba". Prezydent Nigerii zaznaczył, że "reakcja na ich czyny będzie silna i udzielona w języku, który zrozumieją". Twitter uznał to za pogwałcenie zasad i zablokował czasowo konto głowy państwa. W obliczu nagłego pogorszenia relacji między Twitterem a nigeryjskim rządem, kierownictwo amerykańskiej korporacji poinformowało, że przenosi awaryjnie swoje nigeryjskie biuro do sąsiedniej Ghany.

Przypadek starcia Twittera i Nigerii przypomina poprzedni taki wypadek z Australią zmagającą się z Facebookiem. Wygląda na to, że amerykańskie kalifornijskie korporacje internetowe zarządzające sieciami społecznościowymi, uważają się za podmioty równoważne państwom. Zresztą sam przypadek zbanowania urzędującego prezydenta USA, Donalda Trumpa i fakt, że Big Tech zrobił to w synchronizacji, postępując jak mafia i dezaktywując konkurencję to dowód na to, że Stany Zjednoczone są zarządzane przez kilka korporacji z Kalifornii. Wypaczyły one ostatnie wybory prezydenckie i włos i, z głowy nie spadł. Czy jesteśmy świadkami nowej cyfrowej dyktatury?