"Sell in may and go away" znowu aktualne?

Kategorie: 

Źródło: Independent Trader

Wraz z początkiem maja do obiegu powróciło określenie „sell in may and go away”. Zgodnie z nim, najlepszym rozwiązaniem dla inwestora jest wycofać się z rynku akcji w maju, a następnie powrócić już w okresie jesiennym.

 

Mimo, iż powyższa zasada brzmi bardzo ogólnikowo, dane dla giełdy amerykańskiej potwierdzają jej trafność. Dobrze pokazuje to poniższe porównanie.

Załóżmy, że w 1995 roku zainwestowaliśmy 100 USD w indeks S&P 500:

  • Jeśli przez kolejne 20 lat po prostu trzymaliśmy pozycję, nasz kapitał powiększył się do 430 USD. Średnioroczna stopa zwrotu wyniosła 7,6% (szara linia na poniższym wykresie)
  • Jeśli każdego roku kupowaliśmy akcje w październiku, a następnie sprzedawaliśmy je pod koniec kwietnia, nasz kapitał wzrósł do 540 USD. Średnioroczna stopa zwrotu wzrosła do 8,8% (zielona linia)
  • Jeżeli dla odmiany zdecydowaliśmy się kupować akcje w maju, a następnie sprzedawaliśmy je zawsze pod koniec września, ponieśliśmy niewielką stratę (czerwona linia).

Nie da się ukryć, że powyższy wykres silnie oddziałuje na wyobraźnię inwestora. Ostatecznie w każdym z wymienionych scenariuszy mówimy o tym samym przedziale czasowym (1995-2015), zmieniając jedynie miesiące w trakcie których jesteśmy obecni na rynku.

Czy zatem powinniśmy podejmować decyzje w oparciu o „sell in may and go away”? Zdecydowanie nie. Z pewnością wielu inwestorów tak postępuje, co sprawia, że mamy do czynienia z samospełniającą się przepowiednią. Inteligentny Inwestor powinien jednak każdą sytuacją traktować z osobna.


Sytuacja na rynku akcji

Rozważając perspektywy dla rynku akcji, tradycyjnie należy skupić się na Stanach Zjednoczonych. Tamtejsza giełda odpowiada za ponad 40% kapitalizacji wszystkich parkietów na świecie i ma ogromny wpływ na pozostałe rynki.

Od momentu wyborczego zwycięstwa Donalda Trumpa minęło już pół roku. Oto jak prezentowały się w tym czasie notowania amerykańskiego indeksu S&P 500:

Jak widać, aż do początku marca mieliśmy do czynienia z silnymi wzrostami. Następnie indeks zaliczył niewielką korektę, by w ostatnich dniach ponownie wzrosnąć. Ostatecznie, w ciągu pierwszego półrocza Donalda Trumpa, S&P 500 wzrósł o 12%.

Udane miesiące sprawiły, że wśród inwestorów dominuje optymizm. Skala pozytywnego nastawienia jest dziś porównywalna do szczytu bańki technologicznej w 2000 roku. Potwierdzenie stanowi poniższy wykres.

Co oznacza taka sytuacja? Jeśli duża rzesza inwestorów jest przekonana o dalszych wzrostach, oznacza to, że istnieje spore prawdopodobieństwo… spadków. W momencie, kiedy masy są pozytywnie nastawione do sytuacji na rynku, nie trzymają swojego kapitału poza giełdą, lecz mają już zajęte pozycje. Innymi słowy: zaczyna brakować kapitału, który mógłby podbić ceny akcji. W całej sytuacji namieszać mogą jedynie zakupy banków centralnych.

Wiemy już, że Szwajcarski Bank Centralny kupuje akcje amerykańskich spółek, podbijając ich ceny. Znacznie ważniejsze jest jednak zachowanie FED. Tymczasem członkowie Rezerwy Federalnej zwracali w ostatnich tygodniach uwagę na fakt, iż amerykańska giełda znajduje się wyjątkowo wysoko. Niewykluczone, że w ten sposób zasugerowali możliwą korektę np. rzędu 10-15%.

Bardzo dobry wynik giełdy podczas pierwszego półrocza Donalda Trumpa może budzić obawy z jeszcze jednego powodu. Jak wynika z danych historycznych, pierwszy rok prezydencji Republikanina przynosił inwestorom średnią stratę rzędu 7% (czerwona linia na poniższym wykresie). W przypadku Demokratów było o niebo lepiej – giełda zyskiwała średnio 14,7% (niebieska linia).

Statystyka sugeruje zatem, że w drugim półroczu Trumpa (republikanin) powinno dojść do spadków.
 

Podsumowanie

O przewartościowaniu giełdy w USA wspominaliśmy już wielokrotnie, podkreślając jednocześnie, że zważywszy na interwencje banków centralnych wyjątkowo trudno jest przewidzieć moment załamania. Powyższy tekst stanowi kolejne ostrzeżenie z naszej strony.

Należy również podkreślić, że pomimo dobrego wyniku w ostatnich miesiącach, amerykański indeks S&P 500 (czerwona linia na poniższym wykresie) wypadł słabo na tle wielu rynków wschodzących.

Jak widać, od początku 2017 roku giełda w Polsce w ujęciu dolarowym dała zarobić 31%, Turcja – 19%, Singapur oraz Azja z wyłączeniem Japonii – po 17,5%, natomiast Chile – 13%. W tym samym czasie amerykański indeks wzrósł zaledwie o 7%.

Podsumowując, inwestowanie w USA obarczone jest dziś ogromnym ryzykiem (skrajny optymizm inwestorów, przewartościowanie spółek, niemal rekordowy poziom kredytu zaciągniętego na zakup akcji), a tamtejsza giełda przynosi umiarkowane zyski. Czytelnikom, którzy mają obecnie środki ulokowane w akcjach amerykańskich spółek, zalecamy „sell in may and go away”.

Jeśli chodzi o ekspozycję na rynek akcji, pozostajemy optymistami jeśli chodzi o Rosję, Turcję czy Nigerię. Zwłaszcza ETF na ostatni z wymienionych krajów stanowi obecnie wyjątkową okazję (spadek notowań wywołany niższymi cenami ropy i surowców rolnych).

Rynek akcji powinien mimo wszystko skupiać mniejszą część naszej uwagi. Wszystko dlatego, że jeszcze ciekawiej prezentują się surowce oraz metale szlachetne.


Zespół Independent Trader

Źródło: Independent Trader - Niezależny Portal Finansowy

http://independenttrader.pl/sell-in-may-and-go-away-znowu-aktualne.html

Ocena: 

5
Średnio: 5 (2 votes)
Opublikował: Independent Trader
Portret użytkownika Independent Trader

Komentarze

Portret użytkownika Calvo

Nie jestem żadnym analitykiem

Nie jestem żadnym analitykiem giełdowym. Ostatni raz inwestowałem w akcje, w czasie emisji Banku Śląskiego ( dziś ING). Ale ostatnio zacząłem przyglądać się kursowi Bitcoin'a. Od połowy marca wzrósł niemal o sto procent a w ciagu roku niemal czterokrotnie. Ciekawe. Very good business. 

Portret użytkownika inzynier magister

Rząd pani Szydło mogą

Rząd pani Szydło mogą wykończyć nie tylko finansowo pomagierzy NWO ale i innymi sposobami ! Finanse prowadzone w  przez obecnego ministra finansów agenta goldman i skarpety są w rękach agienta i mogą być w odpowiednim czasie zniszczone ! "Pewność siebie, z jaką Brzeziński diagnozuje „przejściowość” aktualnego układu władzy w Warszawie, nie powinna tu być przez nikogo lekceważona. Owszem, może dobijając 90 „Zbig” nie należy już do pierwszoligowych aranżerów globalnej sceny politycznej – ale przecież aparat słuchowy na pewno go nie zawodzi i na pewno zna najświeższe notowania na politycznej giełdzie. Jeśli więc powiada, że „coraz więcej osób ma poczucie, że cała ta zabawa z tym dziwnie rządzącym rządem jest bardzo, bardzo przejściowa” – to oznacza ni mniej, ni więcej, że słabnie waszyngtoński konsensus, który dwa lata temu zdecydował o dopuszczeniu do władzy PiS.„W Polsce nie wszystko idzie w najgorszym kierunku. Sytuacja może się zmienić” – pociesza „obrońców demokracji” Zbigniew Brzeziński na łamach polskojęzycznej prasy gadzinowej (w świątecznym wydaniu „Wyborczej”). „Widzi pan jakąś nadzieję?” – pyta prowadząca wywiad funkcjonariuszka frontu ideologicznego Dorota Wysocka-Schnepf, a Brzeziński odpowiada: „Myślę, że to przeminie. Może już przemija. Mam wrażenie, że coraz więcej osób ma poczucie, że cała ta zabawa z tym dziwnie rządzącym rządem jest bardzo, bardzo przejściowa”.Jeszcze kilka lat temu takie słowa w ustach „Zbiga” Brzezińskiego byłyby oczywistym wyrokiem – jasną sugestią, że ludzie i ludziki Kaczyńskiego mogą się już pakować. Ale przecież czas nie stoi w miejscu – ledwie przed miesiącem znalazł się na tamtym świecie David Rockefeller, na którego żołdzie pozostawał Brzeziński co najmniej od czasu, kiedy to na jego zlecenie tworzył tzw. Trilaterale (Komisję Trójstronną), aby już pod jej auspicjami wystrugać z kukurydzy Jimmy’ego Cartera na prezydenta USA. Człowiekiem Rockefellera pozostawał Brzeziński także i w kolejnej dekadzie, kiedy to aranżował m.in. poufne spotkanie Rockefellera z gen. Jaruzelskim, jesienią 1985 r. na Manhattanie. Były to poufne negocjacje niewątpliwie otwierające drogę do tzw. transformacji ustrojowej, tzn. do dzielenia się masą spadkową po PRL przez zbrodniarzy na spółkę z lichwiarzami. W swoim czasie słowo Brzezińskiego znaczyć więc mogło bardzo wiele, jeśli nawet nie wszystko – w każdym razie w polskich sprawach. Czy tak jest i dziś – kiedy już nie stało na tym świecie ani jego pryncypała, ani komunistycznych zbrodniarzy, z którymi tak dobrze się dogadywali? To właśnie najbliższy czas pokaże." 

Dlaczegóż jednak w ogóle nasi „strategiczni sojusznicy” mieliby teraz decydować się na kolejną rearanżację warszawskiej sceny? To proste: PiS zrobił swoje – i teraz może już odejść. „Żoliborska grupa rekonstrukcyjna sanacji” załatwiła kilka spraw fundamentalnie istotnych – na czele ze sprowadzeniem do Polski obcych wojsk, a na dokładkę stałego przedstawicielstwa Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego. Gdyby to ich poprzednicy, Komorowski, Tusk, Kopacz, Schetyna et consortes, dokonali tak milowych kroków na drodze do utraty suwerenności – naród może by jeszcze jakoś zareagował. Ale kiedy wyprzedaży polskich interesów dokonuje Zjednoczona Prawica – to patriotyczna publika nie posiada się ze szczęścia (500+) i narodowej dumy (partyzantka+).http://www.bibula.com/?p=95594

Kaczyński i reszta PiSu musząuważać bo ktoś znowu może ich zdradzić i zostaniemy jako Naród Polski zniszczeni ! Przecież folksdojcz od masonów chciał wprowadzać podatek katastralny ale wybory mu to uniemożliwiły ! Nie wspominając o przymusowej relokacji milionów islamistów w Polsce !!! Módlmy się do Jezusa o Miłosierdzie dla Polski bo dla eurokołchozu już za pózno !!!

Ojcem Mieszka był, według niego, Siemomysł, dziadem Lestek, a pradziadem Siemowit. Z pierwszą żoną, Dobrawą, miał Mieszko syna Bolesława i córkę.

Skomentuj