Wczoraj w Stanach Zjednoczonych odbyła się zwyczajowa knferencja prasowa nowo wybranego Prezydenta elekta, Donalda Trumpa. W trakcie wydarzenia doszło do ostrej wymiany zdań między Trumpem i reporterem CNN, Jimem Acostą, która zakończyła się stwierdzeniem, że CNN to producenci tak zwanych "fake news".

Deklaracja Trumpa i niedopuszczenie do głosu dziennikarza lewicowego medium znanego jako CNN to odpowiedź na kampanię nienawiści wymierzoną w jego stronę po tym gdy w wyborach prezydenckich w listopadzie ubiegłego roku, nie wygrała ich pupilka Hillary Clinton. Praktycznie wszystkie lewackie media z zadowoleniem powtarzały informacje podane przez amerykański portal BuzzFeed z których wynikało jakoby Rosjanie szantażowali Donalda Trumpa kompromitującymi materiałami.

Problem w tym, że rewelacje te oparto o niesprawdzone informacje i rzekomy raport agenta MI6 o Donaldzie Trumpie wyczerpuje wszelkie znamiona fałszywej wiadomości. Lewicowe media powtarzały to z podnieceniem, bo teraz słowem kluczem dla nich jest "impeachment", tak aby jak najszybciej usunąć z pozycji prezydenta USA, znienawidzonego przez nich Trumpa.

Ludzie, którzy jeszcze niedawno z fałszywą troską w głosie wyrażali zaniepokojenie zalewem fałszywych ich zdaniem wiadomości, teraz sami zostali oskarżeni o ich rozpowszechnianie i to w celach politycznych. Kanał CNN, który podkręcał kłamstwa na temat rzekomej broni masowej zagłady w rękach Saddama Husseina, w końcu został potraktowany tak jak powinien.

Temat "fake news" jako przyczyny przegranej "kryminalistki" Clinton podawali propagandyści tej stacji praktycznie od początku po przegranej kandydatki Demokratów. Gdy nagle CNN został nazwany adekwatnie do swojej pojawia się święte oburzenie. Ostatnia konferencja prasowa prezydenta elekta Donalda Trumpa oznacza, że żarty się skończyły, a dla zaangażowanego lewactwa nadeszły ciężkie czasy.