Recep Erdogan, prezydent Turcji, zrealizował groźbę i otworzył granice dla imigrantów zmierzających na zasiłki do Europy. Grozi nam powtórka z sytuacji z 2015 roku gdy miliony przybyszów zalały niektóre kraje Unii Europejskiej. Na skutek fałszywie pojmowanej empatii doprowadziło to do dramatycznych przeobrażeń społecznych, które można zaobserwować zwłaszcza w Niemczech, kraju, który najchętniej rozdawał imigrantom pieniadze pracujących obywateli. Teraz nadciąga kolejna wielka fala chętnych na życie na cudzy koszt.

Erdogan traktuje te masy ludzi jako swego rodzaju środek nacisku na UE. Można to nawet nazwać bronią demograficzną. Aby jakoś zatrzymać napływ ludzi, zwabionych do Europy przez obietnice Angeli Merkel, podpisano porozumienie z Turcją oferując jej wiele miliardów Euro, w zamian za nie wypuszczanie kolejnych setek tysięcy młodych muzułmanów. Te ustalenia pozwolily na znaczące zredukowanie strumienia migracyjnego. 

Na dodatek okazuje się, że według greckich władz zwożeni przez Turków młodzi mężczyźni, to nie Syryjczycy uciekający przed wojną, ale w większości są to młodzi Pakistańczycy, Afgańczycy i Somalijczycy. Poza tym istnieją podejrzenia, że wiele z tych osób przebywało w tureckich ośrodkach odosobnienia w oczekiwaniu na deportacje, ponieważ dopuściły się przestępstw.

Według greckich służb w ciągu weekendu udaremniono wtargnieńcie na terytorium UE 9972 osobom, a 73 imigrantów aresztowano. Ankara twierdzi, że Grecy traktują gazem łzawiącym "niewinne ofiary". Recep Erdogan oświadczył, że nie zamierza już zamykać granic i pozwoli na szturmowanie Europy. Zapewne liczy na to, że zmusi Unię Europejską do płacenia kolejnego wielomiliardowego haraczu. 

Jeśli Unia Europejska nie zmieni polityki socjalnej względem imigrantów i nie będzie rozdawać cudzych pieniędzy zachęcając ich do migracji, sytuacja będzie się pogarszać. Już teraz Grecy i Bułgarzy powinni dostać wsparcie w celu uszczelnienia granicy UE. Wkrótce pojawią się też inne szlaki migracyjne, być może również przez Polskę.