Wczoraj, obecny prezydent Donald Trump oświadczył nieoczekiwanie, że Rosja powinna zwrócić Krym Ukrainie. Ta zaskakująca deklaracja spotkała się już z odpowiedzią rosyjskiego prezydenta Władimira Putina, który kategorycznie tego odmówił. Pojawia się jednak pytanie - co skłoniło Trumpa do takiej sugestii i czy oznacza to radykalną zmianę amerykańskiego kursu politycznego względem tego mocarstwa.

Zwycięstwo w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, kandydata reoublikanów, Donalda Trumpa, zszokowało ogólnoświatowe lewactwo. Objęcie przez niego najważniejszego urzędu na świecie spowodowało niekończący się ryk wściekłości tych środowisk. Spodziewano się, że czeka nad teraz zbliżenie z Rosją i doszukiwano się powiązań między sztabem Trumpa i Rosją.

Plotki na ten temat kolportowano tak długo aż udało się wywrzeć odpowiednią presję na Trumpa. Nie da się ukryć, że wpływ na to ma również skandal z byłym już doradcą prezydenta USA, Michaelem Flynnem, który bez konsultacji z kimkolwiek, prowadził rozmowy z rosyjskim ambasadorem w USA, Siergiejem Kisliakiem, na temat zakończenia obowiązywania sankcji nałożonych na Rosję.

Jego nagła dymisja, po zaledwie 24 dniach pracy dla nowej amerykańskiej administracji jest dowodem na to, że Trump bardzo uważa, aby nie dać powodów do krytyki lewackim mediom  na świecie. Jego późniejsze wypowiedzi na temat Krymu można odebrać jako manifestację polityczną. Nie oznacza to wcale zmiany kursu administracji Trumpa, ale ma za zadanie udowodnienie, że jego rzekoma prorosyjskość to mit.

Deklaracja Trumpa na temat Krymu sprawiła wiele radości niektórym polskim mediom, które wspierają z całych sił wojnę z Rosją. Pełne nadzieji sugerują one zwrot w postrzeganiu Rosji przez Trumpa licząc na rozpętanie tak oczekiwanego przez niektórych konfliktu NATO z Rosją. Miejmy nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie.