Bardzo niepokojąco brzmią informacje dobierające do nas z Japonii. Trzęsienie ziemi z 11 marca 2011 roku udowodniło, że prowadzone do tej pory symulacje zakładające maksymalną możliwą magnitudę o wielkości 8 stopni w skali Richtera były mocno niedoszacowane. Uskok Tohoku był w stanie wyzwolić trzęsienie o magnitudzie przekraczającej 9 stopni. Niestety Japonia ma jeszcze jeden niebezpieczny uskok, Nankai, i gdyby tam doszło do podobnego trzęsienia ofiar mogłyby być setki tysięcy.

Naukowcy debatują na temat prawdopodobieństwa wystąpienia silnego trzęsienia ziemi w pobliżu stolicy tego wyspiarskiego kraju. Uskok Nankai jest znacznie bardziej na południe i ewentualna "dziewiątka"  w takim miejscu skutkowałaby tsunami wielkości nawet 35 metrów, które uderzyłoby na wyspy Sikoku, Tokai, Kinki i Kiusiu. Według symulacji może zginąć do 300 tysięcy osób. Większość zginie w tsunami, ale jedna trzecia zginie w domach, pod gruzami.

Gdyby ziścił się czarny scenariusz, to ofiar wielkie miasta jak Tokio czy Osaka nie uniknęłyby zalania. Taka apokaliptyczna przyszłość musi się wydawać Japończykom bardzo realna, ponieważ prowadzone są działania w celu przygotowania na takie zjawisko. Ostatnio obserwowane wzmożenie aktywności sejsmicznej w obrębie Pacyfiku może tylko pogłębić niepokój.

Japońskie władze zdają sobie sprawy, że jedyne, co mogą zrobić to doskonalenie metod predykcji trzęsień oraz skutecznej ewakuacji, która może pozwolić uniknąć wielkiej ilości ofiar lub przynajmniej w pewien sposób ją zredukuje. Warto przypomnieć, że Japończycy prowadzili ostatnio próbne odwierty w dnie morskim nad uskokiem Nankai. Niektórzy mogliby powiedzieć, że mogą się doigrać takimi wierceniami. Geofizycy twierdzą, że odwierty pozwolą lepiej ocenić zagrożenie i dadzą możliwość budowy ewentualnego systemu wczesnego ostrzegania.