Czerwiec 2021

Naukowcy wyjaśniają nagłe zniknięcie jeziora na Antarktydzie

Po przeanalizowaniu zdjęć satelitarnych z Antarktydy Wschodniej naukowcy odkryli, że zimą 2019 roku z powierzchni zniknęło jezioro, w którym latem gromadziła się woda. Autorzy uważają, że masa wody przebiła się przez grubość lodowca i trafiła do oceanu. Wyniki badań opublikowano w czasopiśmie Geophysical Research Letters.

Nie widząc jeziora na zdjęciach satelitarnych NASA ICESat-2 2020, naukowcy z Instytutu Oceanograficznego Scripps na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego oraz Instytutu Badań Morskich i Antarktycznych Uniwersytetu Tasmanii postanowili zrekonstruować historię wydarzeń. Urządzenie laserowe, w które jest wyposażony satelita ICESat-2, widzi najdrobniejsze szczegóły powierzchni nawet w nocy polarnej. 

 

Jego obrazy budowane są na podstawie odbitych impulsów fotonów wysyłanych przez laser. Analiza obrazów radarowych wykazała, że ​​w czerwcu 2019 roku duże jezioro o objętości 600-750 milionów metrów sześciennych wody zniknęło w niecały tydzień. Na jego miejscu pozostało przypominające krater zagłębienie o powierzchni około jedenastu kilometrów kwadratowych z nagromadzeniem pokruszonego lodu, który wcześniej pokrywał taflę jeziora. 

 

W tej depresji, nazywanej przez naukowców „doliną lodową”, w sezonie letnim 2020 ponownie zaczęła gromadzić się roztopiona woda, tworząc nowe jezioro, ale znacznie mniejsze od poprzedniego. Eksperci uważają, że woda zgromadzona w głębokim jeziorze otworzyła pęknięcie w szelfie lodowym pod jeziorem i wypłynęła do oceanu. 

 

Proces ten, zwany szczelinowaniem hydraulicznym, jest dość częstym zjawiskiem, prowadzącym do zapadania się niewielkich szelfów lodowych na Półwyspie Antarktycznym, gdzie w okresie południowego lata na powierzchni lodowców powstają niewielkie jeziora z roztopów. Jednak po raz pierwszy naukowcy mają do czynienia ze szczelinowaniem hydraulicznym na taką skalę - lodowiec Aymery'ego ma około 1400 metrów grubości.

 

Analiza obrazów ICESat-2 uzyskanych podczas przechodzenia po dokładnych śladach gruntu przed i po osuszeniu jeziora wykazała pionową skalę zniszczeń - powierzchnia lodu w miejscu jeziora spadła o 80 metrów, a otaczający pływający lodowiec po zrzuceniu ładunku wody podniósł się o 36 metrów!

 

Zdaniem naukowców przyszłość osuszonego jeziora pozostaje niejasna. W sezonie topnienia 2020 woda zaczęła się w nim ponownie gromadzić, ale potem jej poziom spadł. Być może, jak uważają autorzy, szczelina pod jeziorem jest otwierana tylko czasowo.

 

 


Gwałtowna burza utopiła południowe i zachodnie Niemcy

Niespodziwany huragan, przetoczył się przez północne i wschodnie regiony Niemiec. W Stuttgarcie straż pożarna otrzymała ponad 330 telefonów od poniedziałku wieczorem do wtorku rano. Ulewne deszcze, zalały kilka z miejskich tuneli. Zniszczenia objęły również część dachu Opery Narodowej w Stuttgarcie.

 

Strażacy i policja pracowali całą noc, aby uporać się ze skutkami ulewy. Rzecznik policji w Pforzheim poinformował, że w rejonie Altensteig zalanych zostało wiele ulic, zatłoczonych wąwozów i osuwisk. Kilka gwałtownych burz, nawiedziło także Nadrenię-Palatynat i część Hesji.


Źródło: @TetovaOnline (Twitter)

We wtorek rano, straż pożarna poinformowała, że ​​w rejonie Vorderpfalz odebrano 265 zgłoszeń związanych z ulewnymi deszczami. W Bawarii, burza szalała również późnym wieczorem. W bardzo krótkim czasie, w mieście Würzburg przeprowadzono 101 akcji gaśniczych i 25 akcji ratowniczych.Sytuacja na niemieckich drogach była równie katastrofalna.

 

Południowe i zachodnie landy Niemiec, Badenia-Wirtembergia, Bawaria i Hesja, zostały szczególnie dotknięte intensywnymi opadami deszczu. We wtorek rano zgłoszono dziesiątki wypadków drogowych. Na dwóch autostradach w Nadrenii-Palatynacie doszło do wypadków z ofiarami śmiertelnymi. W sumie doszło tam do siedmiu poważnych kolizji. Szczególnie niebezpieczne okazały się autostrady A3 i A48 w rejonie Montabaur Autobahn.


Mężczyzna sprzed 5000 lat został zarażony dżumą przez bobry

Naukowcy odkryli bakterię wywołującą zarazę z rodzaju Yersinia w szczątkach łowcy-zbieracza sprzed 5000 lat. Odnalezienie pałeczki dżumy w szczątkach z tak dawnego okresu, cofa pojawienie się „czarnej śmierci” o 2000 lat. Artykuł na ten temat, został opublikowany w czasopiśmie Cell Reports.

 

Czarna śmierć, zapisała się w historii ludzkości jako bakteria, która zabiła miliony ludzi w trzech kolosalnych pandemiach. Dopiero teraz okazało się, że najstarszy szczep tej choroby, pojawił się około 5000 lat temu – prawie dwa razy wcześniej niż sądzono. Łowca-zbieracz nazwany „RV 2039”, był 20-30-letnim mężczyzną i jedną z czterech osób, których szczątki wydobyto z miejsca pochówku w pobliżu Morza Bałtyckiego na Łotwie. Analiza próbek zębów i kości tego mężczyzny wykazała, że ​​jako jedyny wśród pochowanych został zarażony tą zarazą.


Pałeczka dżumy, obraz ze skaningowego mikroskopu elektronowego

Naukowcy przeprowadzili sekwencjonowanie genomu bakterii i przywrócili mu jego pierwotną formę. Autorzy uważają, że bakteria prawdopodobnie była częścią linii, która rozpoczęła się około 7000 lat temu, wkrótce po tym, gdy gatunek Yersina pestis oddzielił się od swojego poprzednika, Yersina pseudotuberculosis. Analiza wykazała, że większość kluczowych genów bakterii odpowiadających za jej śmiertelne działanie, istniała już na wczesnym etapie ewolucji.

 

Współczesne warianty dżumy zawierają jednak jedną rzecz, której brakowało niedawno odkrytemu starożytnemu szczepowi. Mowa tu o genie, który umożliwia przenoszenie choroby przez pchły. Ta adaptacja znacznie zwiększyła szybkość, z jaką bakterie dżumy mogły zarażać ludzkich gospodarzy, wnikając do organizmu i przemieszczając się do węzłów chłonnych, gdzie szybko się namnażały. To powodowało pojawianie się na skórze żywiciela bolesnych i wypełnionych ropą ran. Głównie z tego powodu, choroba ta nazywana jest dżumą dymieniczą.


Obraz mikroskopowy preparatu z pałeczkami dżumy

Ponieważ odkryty przez naukowców wczesny szczep Yersinia pestis nie był jeszcze przenoszony przez pchły, sugerują oni, że bakteria pierwotnie weszła do ciała łowcy-zbieracza poprzez ukąszenie gryzonia, prawdopodobnie bobra, który był nosicielem prekursora bakterii dżumy Yersinia pseudotuberculosis. Ten szczep, prawdopodobnie nie rozprzestrzenił się poza zarażoną osobę. Zdaniem naukowców, oznacza to, że wczesna forma Y. pestis prawdopodobnie była wolno postępującą chorobą, niezdolną do wielokrotnego przenoszenia.

 

 

 

Historycy już od dawna sugerują, że choroby zakaźne, takie jak Yersinia pestis, ewoluowały głównie w megamiastach liczących ponad 10 000 osób. Jednak 5000 lat temu to długo przed powstaniem pierwszych dużych miast. W Europie Środkowej dopiero zaczynało pojawiać się rolnictwo, a populacje były znacznie mniejsze. Przeczy to również hipotezie, jakoby pandemia wywołana przez pałeczki dżumy, doprowadziła do dużego spadku populacji w Europie Zachodniej pod koniec epoki neolitu.

 


W jądrze Ziemi mogą znajdować się ślady ekspozycji na wiatr słoneczny

Naukowcy znaleźli ślady gazów szlachetnych syntetyzowanych w głębinach Słońca w meteorycie żelaznym. Ze względu na swój skład chemiczny takie obiekty są często wykorzystywane jako modele metalowego rdzenia Ziemi. To skłania naukowcówe do snucia teorii, że burze magnetyczne mogło wpływać na jądro Ziemi.

Podczas formowania się żelaznego jądra Ziemi, co miało miejsce około 4,5 miliarda lat temu, mógł być pod wpływem wiatru słonecznego. Pokazała to analiza meteorytu znalezionego 100 lat temu.

 

Meteoryty żelazne to rzadka klasa obiektów kosmicznych. Stanowią one tylko pięć procent wszystkich znanych meteorytów znalezionych na Ziemi. Większość z tych obiektów to fragmenty większych asteroid, które stanowiły podstawę metalowych rdzeni w ciągu pierwszego do dwóch milionów lat ewolucji naszego Układu Słonecznego. 

 

Meteoryt żelazny z okręgu Washington jest obecnie badany w miejscowym Instytucie Nauk o Ziemi. Odkryto go prawie 100 lat temu. To ciało niebieskie przypomina metalowy dysk, ma sześć centymetrów grubości i waży około 5,7 kilograma. W nowym badaniu tego obiektu autorzy byli w stanie określić stosunek izotopów helu i neonu w nim za pomocą spektrometru masowego. Okazało się, że te zależności są typowe dla wiatru słonecznego.

Wyniki pomiarów pozwoliły naukowcom stwierdzić, że w jądrze naszej planety mogą znajdować się również „słoneczne” atomy gazów szlachetnych. Kolejna obserwacja naukowa potwierdza to założenie. Geochemicy znaleźli już izotopy helu i neonu w skałach magmowych wysp oceanicznych, takich jak Hawaje i Reunion. Te magmatyty powstają ze specjalnej formy wulkanizmu, której źródłem są pióropusze płaszcza. Wysoka zawartość „słonecznych” izotopów sprawia, że ​​skały te zasadniczo różnią się od płytkiego płaszcza, który charakteryzuje się aktywnością wulkaniczną podwodnych grzbietów śródoceanicznych.

 

Wyniki nowego badania potwierdzają założenie, że „słoneczne” izotopy gazów szlachetnych w pióropuszach płaszcza pochodzą z jądra planety. To z kolei oznacza, że ​​w jądrze Ziemi powinny znajdować się ślady wiatru słonecznego.


Izrael testuje powietrzną broń laserową dla samolotów

Izrael przeprowadził test prototypowej broni laserowej, przeznaczonej dla samolotów. W ramach eksperymentu działo laserowe zestrzeliło kilka dronów będących w powietrzu w odległości ponad 1 kilometra.

 

Podczas konfliktów zbrojnych, Izrael aktywnie korzysta z tarczy antyrakietowej Żelazna Kopuła. W jej skład wchodzą amerykańskie systemy Patriot, które z pomocą rakiet potrafią zestrzelić wrogie rakiety i drony w zasięgu do 70 km. Współczesne systemy laserowe mają znacznie słabszy zasięg, jednak są o wiele tańsze w użyciu. Odpalenie jednej antyrakiety Tamir to koszt ok. 100 tys. dolarów.

 

Dlatego Izrael i Stany Zjednoczone rozwijają broń laserową, a badania traktują jak inwestycję. Podczas ostatnich eksperymentów izraelskich Sił Powietrznych i firmy Elbit Systems wypróbowano nowe działo laserowe, które zamontowano na pokładzie samolotu cywilnego Cessna 208B Grand Caravan. System potrzebował zaledwie kilku sekund na zniszczenie jednego drona, który służył jako cel w teście. Szacuje się, że "pojedynczy strzał" z broni laserowej kosztuje tylko kilka dolarów.

Źródło: Elbit Systems

Eksperyment ten potwierdził, że laser pozwala skutecznie eliminować wrogie ruchome obiekty, takie jak pociski czy właśnie drony, przy bardzo niewielkich kosztach. Warto jednak dodać, że zamontowane na samolocie działo laserowe posiada znacznie mniejszy zasięg niż Patrioty - drony zostały wyeliminowane w odległości ponad 1 km.

 

Broń laserowa tego typu prawdopodobnie nie zastąpi całkowicie antyrakiet i może służyć jako dodatkowa ochrona przed wrogimi pociskami i dronami. Systemy tego typu można byłoby instalować na pokładzie samolotów, aby chronić je przed atakami lub wykorzystać wyposażone w ten sposób samoloty jako powietrzne tarcze antyrakietowe.

 


Japońscy naukowcy tworzą ryż, który sam syntetyzuje szczepionkę na cholerę

Cholera wciąż zabija do 10 tys. osób rocznie. Japońscy naukowcy opracowali nowy rodzaj szczepionki przeciwko cholerze, modyfikując genetycznie kiełki ryżu okrągłoziarnistego. Teraz ryż, dojrzewając, sam syntetyzuje toksynę cholery, która jest używana do wywołania odpowiedzi immunologicznej po zakażeniu cholerą. Szczepionka nie wymaga przechowywania w lodówce. Ziarna ryżu mieli się na proszek, wystarczy wymieszać z wodą i wypić. Nowy typ szczepionki przeszedł już pierwszą fazę badań klinicznych.

 

„Białko ryżowe działa jak naturalna kapsułka, dostarczająca antygen do jelitowego układu odpornościowego” – wyjaśnił Hiroshi Kiyono z Uniwersytetu Tokijskiego, jeden z naukowców.

 

Nowy artykuł z The Lancet Microbe szczegółowo opisał wyniki pierwszej fazy badań klinicznych szczepionki MucoRice-CTB, w których wzięło udział 40 osób. Zostali podzieleni na cztery grupy. Każdy, z wyjątkiem kontroli, otrzymał określoną dawkę leku. Każdy ochotnik przyjął cztery dawki w ciągu ośmiu tygodni.

 

Nie odnotowano żadnych znaczących skutków ubocznych. Trzy grupy wykazały pozytywną odpowiedź w zależności od dawki. Im wyższa dawka, tym wyraźniejsza odpowiedź układu odpornościowego. Jedna trzecia z nich miała minimalną reakcję. Naukowcy sugerują, że indywidualny skład mikroflory może odgrywać znaczącą rolę w skuteczności szczepionki.

 

Dokładne badanie mikroflory jelitowej uczestników wykazało, że ci, którzy wykazywali wysoki wskaźnik pozytywnych reakcji, mieli ogólnie bardziej zróżnicowaną mikroflorę. Chociaż jest to tylko spekulacja, możliwe jest, że zwiększona różnorodność może stworzyć korzystniejsze warunki dla szczepień doustnych.

 

Naukowcy planują teraz przeprowadzić podobne badanie kliniczne na przedstawicielach innych narodowości, których mikrobiota znacznie różni się od tej w Japonii.

 

Chociaż dostępne są inne doustne szczepionki przeciw cholerze, tylko MucoRice-CTB nie musi być przechowywany w lodówce. Wyeliminowanie tego wymogu upraszcza dostarczanie leku do odległych regionów i krajów rozwijających się.

 


Toshiba ustanowiła nowy rekord teleportacji kwantowej

Naukowcy z korporacji Toshiba pomyślnie przesłali informacje kwantowe przez światłowód o długości 600 km, tym samym ustanawiając nowy rekord. Eksperyment potwierdza, że jesteśmy coraz bliżej wielkoskalowych sieci kwantowych, które można wykorzystać do bezpiecznej wymiany informacji między miastami, a nawet krajami.

 

W tradycyjnych komputerach informacje są zakodowane w bitach (zera lub jedynki). Lecz w komputerach kwantowych stosuje się tzw. kubity, które mogą być zerami lub jedynkami jednocześnie. To drastycznie zwiększa ich potencjalną moc obliczeniową, co oznacza, że ​​mogą rozwiązywać problemy wykraczające poza zakres zwykłych komputerów. Kubity są jednak wrażliwe na zakłócenia ze strony środowiska - wystarczą niewielkie wahania temperatury lub wibracje, aby zakłócić transmisję danych. To utrudnia przesyłanie informacji kwantowych na duże odległości.

 

Jednak naukowcy z firmy Toshiba znaleźli rozwiązanie. Dzięki nowej technologii, która stabilizuje wahania środowiskowe, zespół zdołał przesłać zaszyfrowane kwantowo dane w światłowodzie na odległość ponad 600 km. Warto jednak dodać, że cały eksperyment został przeprowadzony na terenie laboratorium Cambridge Research Laboratory w Wielkiej Brytanii.

 

Zespół twierdzi, że technika stabilizacji zostanie wykorzystana w pierwszej kolejności w kwantowej dystrybucji klucza, co pozwoli na bezpieczne przekazywanie tajnych informacji. Dzięki zasadom mechaniki kwantowej już sama obserwacja (próba podsłuchu) zmienia klucz i sprawia, że dla potencjalnego hakera jest on bezużyteczny, a użytkownicy dowiadują się o próbie podsłuchu.

 


Nad wulkanem Taal na Filipinach zaobserwowano największą w historii emisję dwutlenku siarki

Wysoki poziom wulkanicznej emisji dwutlenku siarki (SO2) oraz wysokie, bogate w parę pióropusze nadal emanują z głównego krateru wulkanu Taal. Jak poinformował filipiński instytut geofizyczny PHIVOLCS, tego typu aktywność trwa od zeszłego weekendu. Bezprecedensowe emisje SO2 odnotowano 28 czerwca, co spowodowało negatywne konsekwencje dla części mieszkańców mieszkających w pobliżu wulkanu.

Emisje SO2, do których doszło 28 czerwca 2021 r. wyniosły średnio 14 326 ton dziennie. To najwyższa wartość w historii odnotowana w obrębie kaldery wulkanu Taal.

 

Wysoki strumień SO2, para wodna emitowana w pióropuszach, słaby ruch powietrza i promieniowanie słoneczne będą nadal powodować smog wulkaniczny, który będzie się unosił nad regionem kaldery Taal. Jest to szczególnie dolegliwe w kierunku północno-wschodnich i wschodnich osad nad jeziorem wzdłuż obecnego kierunku wiatru.

 

PHIVOLCS zgłosił negatywny wpływ na niektórych mieszkańców miasta Lake Tanaouan i gminy Talisay, naprzeciwko wyspy wulkanicznej Taal, oraz niektórych pracowników zajmujących się rybołówstwem w jeziorze Taal. Ze względu na utrzymujące się i bezprecedensowo wysokie poziomy dwutlenku siarki emitowanego z głównego krateru wulkanu Taal, zalecono, aby lokalne władze przeprowadziły badania lekarskie w społecznościach dotkniętych smogiem w celu oceny stopnia narażenia mieszkańców na SO2 i rozważenia tymczasowej ewakuacji bardzo narażonych mieszkańców do bezpieczniejszych obszarów.

 

Władzom lokalnym polecono regularne sprawdzanie prognoz pogody i kierunku wiatru w celu oceny potencjalnego wpływu na mieszkańców gdyby emisje SO2 pozostawały na podwyższonym poziomie.


Potężna erupcja wstrząsnęła wulkanem Rincon de la Vieja na Kostaryce

Potężna erupcja freatyczna miała miejsce w wulkanie Rincon de la Vieja na Kostaryce. Mowa tu o aktywności wywołanej ciśnieniem pary wodnej powstałej po kontakcie wody z gorącą magmą.


Do erupcji doszło 28 czerwca o godzinie 11:40 UTC. Zdarzenie trwało około 3 minuty i wyrzuciło gęstą kolumnę gazu i pary, która osiągnęła wysokość 4,2 km nad poziomem morza. Popiół wulkaniczny przykrył wiele z pobliskich wiosek jednak erupcja nie spowodowała uszkodzeń budowli ani żadnych obrażeń ciała. 


Źródło: @ACGuanacaste

Komisje ds. Zapobiegania Ryzykom i Zarządzania Kryzysowego poinformowały, że sttosowny zespół zajął się oceną sytuacji. Wezwano również okolicznych ludzi, aby nie zbliżali się w okolice wulkanu. Ostatnia faza erupcji tego wulkanu trwała od 30 stycznia do 3 listopada 2020 roku.


Siły Kosmiczne USA planują przyszłe operacje wojskowe na Księżycu

Nowy raport opublikowany przez Laboratorium Badawcze Sił Powietrznych USA zakłada, że Siły Kosmiczne USA muszą przygotować się na dzień, w którym Księżyc i przestrzeń wokół niego stanie się kolejną granicą wojskową. Według raportu, amerykańskie siły kosmiczne muszą pracować nad teoretycznymi podstawami operacji w przestrzeni kosmicznej. Argumentem do tego mają być rządowe i prywatne programy kosmiczne.

 

Laboratorium Badawcze Sił Powietrznych USA od dawna zaleca władzom USA rozszerzenie wojskowych programów badawczych i technologicznych. Teraz mówi się, że w niedalekiej przyszłości, Księżyc stanie się strefą operacji wojskowych, a siły kosmiczne powinny zacząć opracowywać strategie działań wojennych. Raport skupia się zwłaszcza na tak zwanej przestrzeni cislunarnej. Jest to objętość wewnątrz orbity Księżyca, a mówiąc dokładniej przestrzeń pomiędzy orbitą geostacjonarną a orbitą księżyca.

Do tej pory, kwestie tego typu regulowały umowy z XX wieku, przy czym za najważniejsze porozumienie międzynarodowe w zakresie prawa kosmicznego, uważa się "Układ o zasadach działalności państw w zakresie badań i użytkowania przestrzeni kosmicznej łącznie z Księżycem i innymi ciałami niebieskimi" (zwany też w skrócie Traktatem o przestrzeni kosmicznej) z 1967 roku. Do tej pory, dominowało przekonanie, że przestrzeń kosmiczna jako dobro wspólne, może być użytkowana tylko w celach pokojowych. Tego typu ruchy ze strony armii USA, wywołują więc zrozumiały niepokój. Z treścią raportu możecie zapoznać się tutaj.


Chiny wystrzelą dwa statki kosmiczne na skraj Układu Słonecznego

Chiny opracowują projekt wysłania pary statków kosmicznych - podobnej do pary Voyager wysłanej przez NASA. Urzadzenia będą miały na celu zbadanie odległych zakątków Układu Słonecznego i wejście w przestrzeń międzygwiezdną do połowy XXI wieku.

 

Celem projektu jest wysłanie statku kosmicznego na granice heliosfery, a także w obszar przestrzeni zdominowany przez wiatr słoneczny generowany przez nasze Słońce. Dzięki temu może dojść do zbadania poszczególnych obszarów tej przestrzeni i jej interakcji z ośrodkiem międzygwiazdowym.

Wedłuch chińskich oficjeli celem planowanej misji jest dotarcie na odległość 100 jednostek astronomicznych od Ziemi do 2049 roku Tak się skłąda, że to właśnie wtedy kiedy Chińska Republika Ludowa będzie obchodzić stulecie istnienia. Chińskie sondy heliosferyczne według planów zostaną wystrzelone do 2024 roku. 

 

Pierwszy z nich będzie musiała polecieć wokół Jowisza w 2029 roku, zanim skieruje się w stronę krawędzi heliosfery. Druga sonda okrąży Jowisza w 2033 r., a następnie w 2038 r. wykona asystę grawitacyjną wokół gazowego giganta Neptuna. Być może dojdzie przy okazji do eksploracji tej planety. Potencjalnie sonda mogłaby wystrzelić małą sondę badawczą na krótko przed przybyciem, przy czym główna sonda obserwowałaby jej interakcję z atmosferą Neptuna. 

Chińskie sondy zwrócą większą uwagę na heliosferę i ośrodek międzygwiazdowy. Ponadto zbadają takie zjawiska, jak anomalne promienie kosmiczne i „ściana wodorowa” na granicy Układu Słonecznego i przestrzeni międzygwiezdnej.

 

Sondy heliosferyczne CNSA będą bazować na postępach chińskiego przemysłu kosmicznego w dziedzinie napędów i stacji naziemnych, a także komunikacji w przestrzeni kosmicznej, które zostały osiągnięte w ostatnich latach. Te postępy przyczyniły się ostatnio do powodzenia misji na Marsa i powrotu próbek księżycowych, a także planowanej misji na Jowisza.

 


Latające deskorolki staną się wkrótce rzeczywistością

Założyciel i dyrektor generalny Omni Hoverboards Alexander Duru, wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa za najdłuższy lot na hoverboardzie, zapowiedział przygotowania do masowej produkcji własnych hoverboardów. Ten środek lokomocji nie ma prawdziwego kontrolera lotu, automatycznej stabilizacji, żyroskopu ani akcelerometru.

 

„To właściwie wszystko, czym musisz zarządzać” - powiedział Duru. „To jest poziom ciągu”.

 

Zamiast kontrolera lotu, hoverboard wykorzystuje platformę elektroniczną Arduino do śledzenia wejść przepustnicy i komunikowania się z elektronicznymi kontrolerami prędkości pojazdu (ESC).

 

„To najłatwiejsza rzecz, jaką możesz sobie wyobrazić” - powiedział Duru o swojej deskolotce. „Tak właściwie to twoje ciało zapewnia równowagę. Nasze mózgi mogą się wiele nauczyć i nabywają tego jako kolejnej umiejętności. To nie jest takie trudne."

 

Alexander Duru ogłosił swój cel, aby uruchomić komercyjną wersję swojego hoverboardu, a jego strona internetowa Omni Hoverboards informuje: „Bądź na bieżąco z naszą wersją kliencką”. Chociaż Duru nie ujawnił szczegółów swoich planów komercjalizacji, powiedział, że hoverboard jego firmy „stanie się produktem, którego można używać”.

 

Oczywiście problemem jest bezpieczeństwo lotów, a Duru twierdzi, że być może rynek docelowy będzie przeznaczony tylko dla wyszkolonych pilotów i osób z doświadczeniem lotniczym. Mówi, że urządzenie będzie sprzedawane jako narzędzie sportów ekstremalnych dla każdego poszukiwacza wrażeń, który chce latać w powietrzu z ogromną prędkością.

 


Popularny środek chwastobójczy glifosat zwiększa ryzyko malarii

Zaskakujące nowe wyniki badań przeprowadzonych przez naukowców z amerykańskiego Johns Hopkins University wskazują, że najczęściej stosowany na świecie herbicyd - glifosat - osłabia układ odpornościowy owadów wspomagając rozprzestrzenianie się malarii.

Eksperyment z komarami roznoszącymi malarię sugeruje, że glifosat może zwiększyć podatność owadów na infekcje pasożytnicze, zwiększając tym samym ryzyko przeniesienia ich na ludzi.

 

Glifosat jest środkiem zwalczającym chwasty szeroko stosowanym w rolnictwie. Zabija rośliny, zakłócając ważny proces metaboliczny zwany szlakiem szikimowym. Ta ścieżka znajduje się tylko w roślinach, więc przez wiele lat glifosat był uważany za idealny herbicyd - nieszkodliwy dla wszystkiego oprócz roślin o ile nie są zmodyfikowane genetycznie do ignorowania glifosatu.

 

Jednak w ostatnich latach pojawiły się obawy dotyczące wpływu tej substancji chemicznej na środowisko i ludzi. Austria i Wietnam były pierwszymi krajami, które całkowicie zabroniły stosowania herbicydu, podczas gdy kilka innych krajów wycofuje jego stosowanie w nadchodzących latach. Wpływ glifosatu na owady jest nadal kontrowersyjny. Badania wykazały, że herbicyd może zabijać bakterie jelitowe owadów, co może prowadzić do zmian behawioralnych lub fizjologicznych. Nowe badania sugerują, że glifosat może osłabiać układ odpornościowy owadów, a to może mieć niszczący wpływ na zdrowie człowieka.

 

W 2001 roku grupa naukowców badała wpływ glifosatu na grzyby i odkryła, że ​​substancja chemiczna hamuje produkcję melaniny przez grzyby. Dla ludzi melanina jest przede wszystkim pigmentem ochronnym skóry, ale dla owadów ta cząsteczka odgrywa kluczową rolę w odporności. W nowym badaniu naukowcy zastanawiali się, jaki wpływ ma glifosat na odporność owadów, biorąc pod uwagę, że substancja chemiczna zakłóca produkcję melaniny. Skutki działania glifosatu badano przy użyciu dwóch ewolucyjnie różnych modeli owadów: przenoszącego malarię afrykańskiego komara i gatunku ćmy woskowej.

 

W obu modelach naukowcy odkryli, że glifosat hamował produkcję melaniny i zwiększał podatność owadów na infekcje patogenne. Jednak badania nad komarami przyniosły jedne z najbardziej niepokojących wyników. Komary wystawione na glifosat były mniej zdolne do kontrolowania infekcji Plasmodium, którym w przeciwnym razie byłyby odporne, co wskazuje, że ekspozycja na glifosat może uczynić je lepszymi nosicielami malari. Wyniki te budzą obawy dotyczące zwiększonego stosowania glifosatu w regionach świata, w których malaria występuje jako choroba endemiczna.

 

Nowe badanie zostało opublikowane w czasopiśmie PLoS Biology.


Tajemniczy zgon Johna McAfee. Czy jego śmierć pogrąży amerykańskie elity?

John McAfee, magnat oprogramowania antywirusowego, zmarł w wieku 75 lat. McAfee czekał na ekstradycję w hiszpańskim więzieniu po tym, jak został oskarżony o uchylanie się od płacenia podatków w Stanach Zjednoczonych. Kataloński departament sprawiedliwości, poinformował że medycy próbowali reanimować 75-latka, ale ich wysiłki nie przyniosły skutku.

 

Początkowo sugerowano, iż mężczyzna niemal na pewno popełnił samobójstwo. Po upływie kilku dni narracja uległa zmianie, a w sprawie jego śmierci rozpoczęto śledztwo. Być może taka zmiana w podejściu, wynika z ostatnich wypowiedzi wdowy po antywirusowym potentacie. Janice McAfee otwarcie domagała się „dokładnego śledztwa”, aby uzyskać „odpowiedzi na temat tego, co mogło się wydarzyć”. Według władz, wyniki autopsji mogą pojawić się dopiero za kilka dni lub tygodni.

 

W październiku 2020 roku, John McAfee został aresztowany w Hiszpanii, gdy znajdował się na pokładzie samolotu do Turcji. Oskarżono go, o nie składanie zeznań podatkowych przez cztery lata, pomimo zarabiania milionów na pracy konsultingowej, przemawianiu, promocji kryptowalut i sprzedaży praw do jego historii życia. Amerykański departament sprawiedliwości twierdził, że McAfee unikał zobowiązań podatkowych, wpłacając swoje dochody na konta bankowe i wymieniając je na kryptowaluty. Zarzucano mu także ukrywanie majątku i nieruchomości.

Jego śmierć jest dość zastanawiająca, biorąc pod uwagę jego ostatnie wypowiedzi pod adresem służb USA. McAfee otwarcie mówił o tym że oficjele rzadowi Stanów Zjednoczonych czyhają na jego życie. Informował również, że w razie gdyby coś mu się stało, przygotował szereg "deatch switchy" a więc dokumentów, które zostaną opublikowane w razie jego śmierci.

W jednym z wpisów na Twitterze, z października 2020 roku, McAfee mówił że jest szczęśliwy, otoczony przez przyjaciół oraz nie ma zamiaru żegnać się z tym światem. Dodał również, że jeśli coś mu się stanie, "jak u Jeffreya Epsteina", to oznacza to, iż został zamordowany.

Wkrótce po jego śmierci, na jego Instagramowym profilu pojawiło się zdjęcie z literą Q. Było to nawiązanie do teorii spiskowej QAnon, zgodnie z którą Donald Trump podczas swojej prezydentury zwalczał siatkę pedofili oraz handlarzy ludźmi, działającą pod płaszczykiem USA. Zdjęcie zostało usunięte z Instagrama wkrótce po jego publikacji.

Okazało się, że jego metadane zawierały w sobie klucz do portfela Ethereum o nazwie EPSTEIN i identyfikatorze WHACKD, który aktywował się wkrótce po śmierci McAfee'ego. Użytkownicy forum 4chan, obserwujący aktywność tego konta, ustalili że wytworzone przez milionea tokeny NFT (wirtualny plik działający w oparciu o architekturę blockchain) zaczęły być wysyłane na losowe adresy. Spekuluje się obecnie, że ich odbiorcy będą następnie odsyłani do jednego z wielu VPSów (wirtualnych serwerów) wynajętych przez milionera na których za życia udostępnił 31 terabajtów dokumentów, mogących pogrążyć wielu prominentnych polityków w USA. Jedna z takich paczek została rzekomo odnaleziona na stronie thepiratebay.

Zarówno jej rozmiar jak i data publikacji, pokrywają się ze słowami McAfee'ego odnośnie przygotowanego "death switch-a". Dominująca w sieci teoria zakłada, że milioner stworzył ten system, aby udostępnić pozyskane przez niego materiały za pośrednictwem sieci blockchain co uniemożliwia śledzenie i usunięcie jego "zabezpieczenia". Najprawdopodobniej dokonał tego za pomocą serii inteligentnych kontraktów, które aktywowały się po konkretnym czasie lub z inicjatywy jakiejś nieznanej osoby. O ile ktoś nie zadba o to, żeby pliki McAfee'ego nie ujrzały światła dziennego, nie wykluczone że poznamy prawdę już wkrótce. 
 

 


Czaszka „Smoczego Człowieka” należy do nowego gatunku homo sapiens!

Jak donosi czasopismo naukowe The Innovation,  starożytna czaszka, którą odkryto w Chinach, może należeć do zupełnie nowego gatunku człowieka. Naukowcy nazwali go Homo longi, co wywodzi się z nazwy pobliskiej rzeki Czarnego Smoka. Tak zwany „Smoczy Człowiek” reprezentuje gałąź ludzkiej ewolucji, która żyła w Azji Wschodniej co najmniej 146 000 lat temu.

 

Czaszka znajdowała na dnie studni w miasteczku Harbin w północno-wschodnich Chinach, przez ponad 80 lat. Według analiz geochemicznych, ma ona około 138 000 do 309 000 lat. Zdaniem badaczy, łączy w sobie prymitywne cechy, takie jak szeroki nos i niskie brwi z tymi, które są bardziej podobne do Homo sapiens. Homo longi może zastąpić neandertalczyków jako najbliższego krewnego naszego gatunku.

Odkrycie tych szczątków przypomina historię rodem z filmów akcji. Zgodnie z powielaną wersją historii, znaleziono ją w 1933 roku. Grupa chińskich robotników, natrafiła na te szczątki budując most w mieście Harbin, na północy Chin. Aby czaszka nie wpadła w ręce okupujących te tereny Japończyków, schowano w opuszczonej studni. Znajdowała się ona tam, aż do 2018 roku, kiedy to pierwoty odkrywca czaszki powiedział o niej swojemu wnukowi, na krótko przed śmiercią. Qiang Ji, jeden z autorów badania, przekonał rodzinę do oddania jej do Muzeum Nauki o Ziemi Uniwersytetu Hebei GEO.

Znalezisko jest ogromne w porównaniu z przeciętnymi czaszkami innych gatunków ludzkich. Mózg "Człowieka Smoka" był porównywalny pod względem wielkości do przedstawicieli Homo Sapiens. Chińscy naukowcy utrzymują, że inne zagadkowe chińskie skamieniałości, które trudno było dotąd sklasyfikować – takie jak szczątki znalezione w Dali w Yunnan w południowo-zachodnich Chinach oraz szczęka z płaskowyżu tybetańskiego, reprezentują stopniową ewolucję nowego gatunku. Pojawiła się również teoria, że Homo longi może być przedstawicielem Denisowian.

Tak zwani, Denisowianie to tajemniczy gatunek ludzi, który kiedyś, zamieszkiwał tereny Syberii i Wschodniej Azji. Niestety, znamy ich jedynie z nielicznych fragmentów ich kości i DNA, a do tej pory, brakowało jakichkolwiek większych śladów po tej kulturze. Analiza genetyczna odnalezionych szczątków tych hominidów, dowiodła że około 50 tysięcy lat temu, denisowianie krzyżowali się z ludźmi. Wiadomo to, ponieważ w jaskini Denisowa w Rosji (skąd pochodzi nazwa tej nowej rasy) odnaleziono fragmentaryczne szczątki tego nieznanego gatunku.

 

Denisowianie i Homo longi mieli duże, podobne zęby trzonowe, co zauważono zresztą w badaniu, ale biorąc pod uwagę niewielką liczbę skamielin dostępnych do porównania, nie można powiedzieć niczego ze 100% pewnością. Dopieo testy DNA, mogą pozwolić na wysnucie jakichkolwiek wniosków. Zespół planuje teraz sprawdzić, czy wyodrębnienie starożytnych białek lub DNA z czaszki jest możliwe. Wkrótce, rozpoczną się bardziej szczegółowe badania wnętrza czaszki przy wykorzystaniu tomograffii komputerowej.