Listopad 2018

Tajemnicza anomalia sejsmiczna koło Madagaskaru. Sejsmolodzy nigdy nie widzieli takiego roju trzęsień ziemi

Do niezwykłego zjawiska sejsmicznego doszło 11 listopada bieżącego roku, w okolicy wyspy Majotta na Komorach. Odnotowano wtedy nietypowe trzęsienie ziemi, które wyłapały sejsmografy wszystkich agencji geologicznych na świecie. Do dzisiaj nie wiadomo co wywołało to zdarzenie sejsmiczne.

 

Wśród hipotez dominują te, które zakładają, że był to skutek eksplozji małej asteroidy gdzieś w górnych warstwach atmosfery, albo jest to dowód na początek aktywności wulkanicznej w okolicy wyspy Majotta. Co ciekawe ta wyspa jest częścią Francji i należy do Unii Europejskiej, więc do anomalii doszło formalnie na terenie UE.

Jedno co wiadomo na pewno to, że doszło do bezprecedensowej serii trzęsień ziemi. Sejsmolodzy wiążą ten rój trzęsień z aktywnością z maja tego roku gdzie w okolicy archipelagu Komorów doszło do kilku silnych trzęsień ziemi z najsilniejszym o magnitudzie 5,8 stopni, które miało miejsce 14 maja.

Specjaliści z Paryża są zdania, że takie wydarzenia sejsmiczne jak to z 11 listopada nie mogą być powodowane tylko poprzez ruchy tektoniczne i sugerują jakieś powiązanie z wulkanizmem. Bardzo dziwne jest to, że zanotowano potężną falę sejsmiczną o bardzo niskiej częstotliwości, która trwała ponad półtora godziny! 

Wszyscy sejsmolodzy reagują na to z niedowierzaniem, a niektórzy sugerują, że może jakoś wywołała to działalność ludzi. Z kolei pracujący na Uniwersytecie Columbia sejsmolog Göran Ekström, który specjalizuje się w nietypowych trzęsieniach ziemi, stwierdził, że było to "powolne trzęsienie ziemi", które często jest związane z aktywnością wulkaniczną.

 


Wiatr z Afryki może przynieść do Europy śmiertelne infekcje

Entomologowie potwierdzili, że komary mogą zostać podniesione do wysokości prawie 300 metrów i wraz z prądami powietrznymi przemieszczają się poza kontynent afrykański. Oznacza to, że w Europie również może dojść do niebezpiecznych epidemii chorób roznoszonych przez moskity.

 

Wcześniej sądzono, że dla komarów barierą nie do pokonania jest obszar Afryki Północnej ograniczony Sahelem i Saharą od bardziej płodnych ziem na południu kontynentu. Jednak okazało się, że komary mogą być porywane przez prądy wstępujące i dostają się często dużo wyżej niż wcześniej zakładano, a wraz z potężnymi strumieniami powietrza poruszają się na znacznie większe odległości.

 

Badania potwierdzające takie zjawiska prowadzono z wykorzystaniem małych balonów z dołączonymi lepami, na które łapały się komary. Badania wykazały, że komary są w stanie wspiąć się na wysokość od 40 do 290 metrów nad poziomem ziemi. Na tej wysokości często są porywane przez silne prądy powietrzne. Przy korzystnych układach wiatru komary mogą podróżować nawet do Europy.

Zwrócono też uwagę, że wśród owadów, które złapano na lepy, aż 80% stanowiły dorosłe samice gotowe do złożenia jaj. To właśnie one są odpowiedzialne za rozprzestrzenianie się niebezpiecznych zakażeń takich jak malaria, gorączka Zachodniego Nilu czy denga. 

 

Entomologowie zwracają uwagę, że globalne ocieplenie może tworzyć sprzyjające warunki dla bytowania komarów tygrysich w Europie, a to będzie czynnikiem dla rozwoju tych chorób. Szczególnie zagrożone jest południe naszego kontynentu. Tam już teraz od czasu do czasu spotyka się siedliska komarów tygrysich, na przykład we Włoszech czy we Francji.

Teraz wiadomo, że pula genetyczna tych komarów może być wzbogacana dzięki wiatrowi. Przy okazji drogą tą może dojść do eksportu do Europy groźnych afrykańskich chorób zakaźnych.

 

 


Stan Queensland w Australii walczy z katastrofalnymi pożarami

W północno-wschodnim stanie Queensland trwa walka z żywiołem. Strażacy próbują ugasić ponad 110 pożarów, które poważnie zagrażają tamtejszemu społeczeństwu. Władze stanowe twierdzą, że region jeszcze nigdy nie doświadczył takich pożarów.

 

Kryzys zaczął się w sobotę 24 listopada. Ekstremalnie wysokie temperatury i bardzo niska wilgotność powietrza przyczyniły się do wybuchu licznych pożarów na wschodzie i na północy Queensland. W ciągu tygodnia wystąpiło aż 200 pożarów, a niemal połowa z nich już została ugaszona.

 

Ogień doszczętnie spalił i uszkodził kilkanaście domów. Władze ewakuowały tysiące ludzi, lecz nie ma żadnych doniesień o ofiarach śmiertelnych. 29 listopada, premier Queensland Annastacia Palaszczuk stwierdziła, że stan jeszcze nigdy w swojej historii nie zmagał się z takimi warunkami.

Sytuacja uległa jak dotąd niewielkiej poprawie – strażacy kontrolują ogień i gaszą pożary jeden po drugim, ale zagrożenie wciąż jest bardzo wysokie. Warunki meteorologiczne są bardzo niekorzystne, a upały będą utrzymywać się jeszcze przez co najmniej kilka dni.

 


Niemieckie miasto wystraja się w betonowe choinki, które mają chronić przed zamachami

W Niemczech trwają przygotowania do okresu świątecznego. W wielu miastach znów pojawią się przypominające ogromne klocki Lego masywne bariery, ozdobione w czerwone kokardy, które teoretycznie mają chronić mieszkańców przed rozpędzonymi ciężarówkami. Miasto Budziszyn poszło o krok dalej i zaczęło stawiać betonowe choinki.

 

Niemcy są doskonałym przykładem, że multikulturalizm to utopia. Władze chcą za wszelką cenę pogodzić ze sobą dwie skrajnie różne kultury. Efektem tego eksperymentu są strzelaniny i krwawe zamachy, po których słyszymy, że imigranci przybyli z Afryki i Bliskiego Wschodu nie mają złych zamiarów, a Niemcom każe się tolerować ich „wybuchową” kulturę. Gdy sytuacja odwraca się, Angela Merkel nazywa swoich rodowitych obywateli rasistami, a imigrantów broni się przed prześladowaniami.

Niemcy przerabiają to już od co najmniej kilku lat, a konflikty jedynie pogłębiają się. Niebezpiecznie robi się szczególnie pod koniec roku w okresie świątecznym. „Pokojowi imigranci” zaczynają prowokować i atakować mieszkańców, a w skrajnych przypadkach organizują zamachy terrorystyczne.

 

Co robi rząd, aby temu zapobiec? W miastach stawiane są betonowe bariery, które tak naprawdę nie potrafią zatrzymać nadjeżdżającej ciężarówki, a uzbrojona policja i wojsko patrolują ulice. Betonowe choinki, które pojawiły się niedawno w Budziszynie zdają się potwierdzać, że „ozdoby” tego typu będą stale towarzyszyć okresowi świątecznemu.

To oczywiście nie rozwiąże problemu. To tak jakby zakazać posiadania broni palnej, noży lub innych ostrych przedmiotów. Zamachowcy przecież nie przestrzegają przepisów i zawsze znajdą sposób, aby zorganizować atak. Dopóki Europa Zachodnia nie zrozumie, że multikulturalizm to utopia, społeczeństwo będzie żyło w ciągłym niebezpieczeństwie.

 


Globalną katastrofę klimatyczną w 536 roku spowodował nagły wzrost wulkanizmu na świecie

Jedną z wielkich tajemnic ziemskiego klimatu jest to co stało się w latach 535-536 naszej ery. Doszło wtedy do dramatycznego ochłodzenia, które zapoczątkowało lata głodu i chorób zakaźnych. Te dwa lata położyły podwalinę pod ostateczny upadek resztek dawnego Cesarstwa Rzymskiego.

 

Historyk Michael McCormick z Harvard University i współpracujący z nim zespół naukowców postanowili dowiedzieć się, co naprawdę wydarzyło się w 536 roku. Na podstawie zapisów z tamtych lat spróbowano ustalić co mogło wywołać nagłe ochłodzenie.

Bizantyjski historyk Prokopiusz z Cezarei, napisał: 
„Ten rok był największym cudem. Cały rok słońce emituje światło jak księżyc, bez promieni, jakby utraciło swoją moc i już nie było takie, jak poprzednio, kiedy świeciło jasno i czysto. To było w dziesiątym roku panowania Justyniana ".

Według McCormick'a te lata można nazwać najgorszym okresem dla życia na naszej planecie w znanej nam historii. Nastąpiło wtedy gwałtowne ochłodzenie klimatu. Ta dekada w Europie była najzimniejszą w ciągu ostatnich 2000 lat. 

W całej Europie, na Bliskim Wschodzie oraz w niektórych regionach Azji niebo spowijała dziwna mgła. Ograniczony dostęp światła słonecznego skutkował utratą wielu upraw, co w konsekwencji spowodowało klęskę głodu. Według doniesień historycznych w latach 536 do 539 nastąpiły znaczne niedobory chleba, a już w 541, miał miejsce początek epidemii dżumy. Skutki tej tragicznej dekady były odczuwane jeszcze przez około 100 lat, do 640 roku. 

 

Ale co doprowadziło do tak znacznego spadku temperatury i powstania tajemniczej mgły? Naukowcy pobrali próbki śniegu i lodu z lodowców górskich w Alpach w Szwajcarii, aby spróbować przeanalizować skład warstw z tego okresu.

Prace badawcze przeprowadzili naukowcy z University of Maine. Ich analizy wykazały, że próbki pochodzące z wiosny 536 roku zawierają mikroskopijne cząstki pyłu wulkanicznego. Nie było to wielkim zaskoczeniem, bo już wcześniej sugerowano, że za ten klimatyczny epizod może odpowiadać wulkan Krakatau.

 

Jednak dalsze badania wykazały, że cząsteczki pochodzą z niezamieszkałej wtedy Islandii. W roku 536 musiało tam dojść do tak potężnego wybuchu wulkanu, lub kilku jednocześnie, że chmura pyłu, dosłownie wywołała zachmurzenie na całej półkuli północnej. Kolejne wybuchy islandzkich wulkanów w 540 i 547 roku, jeszcze bardziej skomplikowały sytuację klimatyczną.

 

W epoce gdy wszyscy bohatersko walczą o to, aby ochłodzić Ziemię, informacja o procesie zdolnym do dokonania tego w tak krótkim czasie musi szokować. Wygląda na to, że natura ma swoje sposoby na regulację średniej temperatury na Ziemi i ludziom tylko się wydaje, że są w stanie na coś wpływać, zwłaszcza w dłuższym okresie czasu.

 

 

 


Elastyczny dron nowego typu lata trzepocząc skrzydłami jak ptak

Kanadyjscy naukowcy stworzyli dziwnego latającego drona, który przypomina w locie mitycznego chińskiego smoka, lub wymarłego pterodaktyla. Jest on tani i niezawodny, a łatwości jego lotu mogą mu pozazdrościł nawet ptaki.

 

Kluczem w osiągnięciu taniego i dobrego drona było zastosowanie niedrogich części. Jednak konstrukcja ma też jedną małą wadę lądując takie drony mogą się rozpaść na wiele części, które potem można jednak wykorzystać ponownie.

 

Dron nazywa się Flex-Plane.Niezwykły pojazd rozprasza przepływ powietrza płynnie wyginając skrzydła w locie. Jego konstruktorem jest kalifornijski inżynier Ran St. Clair. Ostatnio opublikował on film demonstracyjny z jednego z lotów testowych jego pojazdu.

 


Amerykański Senat zagłosował za rezolucją, dotyczącą wycofania USA z krwawej wojny w Jemenie

W środę, w amerykańskim Senacie odbyło się ważne głosowanie w sprawie rezolucji, która mówi o wycofaniu Stanów Zjednoczonych z wojny w Jemenie. Większość Senatorów sprzeciwiła się Donaldowi Trumpowi i zagłosowała za rezolucją, co może mieć poważne konsekwencje dla dalszych relacji na linii Arabia Saudyjska-USA.

 

Ostatnie głosowanie nad wspomnianą rezolucją odbyło się w marcu bieżącego roku. Wtedy jednak została odrzucona. Wczoraj nastąpił przełom – 63 Senatorów zagłosowało „za”, podczas gdy „przeciw” było 37.

 

Rezolucja dotyczy zakończenia wsparcia USA dla Arabii Saudyjskiej i jej koalicji, która prowadzi brutalną kampanię wojenną w Jemenie i przyczyniła się do wielkiej katastrofy humanitarnej w tym kraju. Po kilku latach wyszło na jaw, że Stany Zjednoczone i Wielka Brytania wspierają Saudów w tej wojnie, a nieoficjalnie mówi się nawet o zaangażowaniu amerykańskich wojsk w działaniach zbrojnych w Jemenie.

Należy tu zaznaczyć, że Kongres USA nigdy nie autoryzował udziału państwa w tej wojnie. Gdyby rezolucja w sprawie Jemenu została oficjalnie przyjęta przez wszystkie organy władzy, Stany Zjednoczone musiałyby wycofać się z tego konfliktu i mogłoby to mieć poważne reperkusje dla ich udziału w wojnie w Syrii, którego Kongres również nie autoryzował.

 

Jednak przyszłość rezolucji nie jest pewna. Nawet jeśli Kongres zagłosuje za nią, Biały Dom ją zawetuje. Kwestia sytuacji w Jemenie została poruszona w związku z bezwzględnym poparciem Donalda Trumpa dla władz Arabii Saudyjskiej, które zleciły morderstwo opozycyjnego dziennikarza. Administracja Trumpa obawia się, że cenny i bogaty sojusznik, jakim jest królestwo Saudów, może odwrócić się od USA i rozpocząć szeroko rozumianą współpracę z przeciwnikami – tj. Chinami, Rosją, a nawet Iranem. Mówimy zatem o ślepym poparciu dla rzeźników z Rijadu, w zamian za wielomiliardowe kontrakty zbrojeniowe i inne korzyści ekonomiczno-geopolityczne.

 


Chiny zbudują pierwszą na świecie bazę podwodną z dokowaniem pod powierzchnią jak na ISS

Chińska Akademia Nauk rozpoczęła w tym miesiącu prace nad projektem futurystycznej bazy podwodnej, zarządzanej w całości przez sztuczną inteligencję. Jeśli powstanie, będzie to pierwsza na Ziemi „kolonia robotów”. Jednak projekt może mieć znaczenie zarówno naukowe, jak i polityczne – proponowana lokalizacja dla przyszłej bazy znajduje się w spornym regionie Morza Południowochińskiego.

 

Projekt „Hades” został zatwierdzony w tym miesiącu. Baza podwodna o charakterze pokojowym zostanie wykorzystana do eksploracji głębin morskich. Naukowcy chcą ją zbudować w tzw. strefie hadalnej, czyli na głębokości przynajmniej 6000 metrów. Prace nad zautomatyzowaną kolonią, według szacunków, pochłoną 1,1 miliarda juanów, tj. nieco ponad 600 milionów złotych.

 

Dla porównania, budowa największego na świecie radioteleskopu FAST, który znajduje się w chińskiej prowincji Kuejczou, pochłonęła około 686 milionów złotych. Jednak zdaniem naukowców zaangażowanych w ten projekt, opracowanie bazy głębinowej będzie prawdopodobnie tak samo trudne, jak budowa kolonii na innej planecie.

Wyspa na Morzu Południowochińskim - źródło: Flickr/CC BY-NC-ND 2.0

Konstrukcja tego typu musi zostać wykonana z bardzo wytrzymałych materiałów, aby przetrwała ogromne ciśnienia. Stacja będzie „zamieszkiwana” wyłącznie przez maszyny, co rozwiązuje część problemów. Baza będzie obsługiwana przez sztuczną inteligencję, a łodzie podwodne, według założeń projektu, będą autonomiczne, czyli będą mogły samodzielnie realizować misje.

 

Powstanie takiej bazy głębinowej będzie nie tylko wyzwaniem technologicznym, ale prawdopodobnie też politycznym. Chińscy naukowcy zaproponowali, aby baza podwodna powstała w Rowie Manilskim na Morzu Południowochińskim, tj. na zachód od wyspy Luzon. Region ten jest przedmiotem sporu między Chinami a Filipinami.

 

Co więcej, jest aktywny wulkanicznie i podatny na trzęsienia ziemi. Zdaniem naukowców, jeśli baza powstanie i będzie z powodzeniem funkcjonowała w tak niebezpiecznym środowisku, Chiny dokonają „niemożliwego” i udowodnią, że są światową potęgą technologiczną.

 


Stworzono sztuczną inteligencję jak z Raportu mniejszości, która będzie przewidywać przestępstwa

Raport mniejszości, to film na bazie opowiadania Phillipa K. Dicka. Przedstawia się tam świat, w którym specjalna sztuczna inteligencja przewiduje gdzie i kiedy dojdzie do przestępstwa, a potem funkcjonariusze przed jego popełnieniem zatrzymywali przyszłego przestępcę. To co wydawało się tylko wytworem fantazji staje się właśnie faktem.

 

Brytyjska policja postanowiła uruchomić projekt, którego celem jest stworzenie sztucznej inteligencji, która będzie miała za zadanie predykcję na podstawie danych zgromadzonych w rządowych bazach danych. System ten nazywa się NDAS -National Data Analytics Solution.

 

NDAS opiera swoje działanie na informacjach dostępnych w lokalnych i krajowych bazach danych policji. Poinformowano, że NDAS zebrał już ponad terabajt danych z wielu systemów, w tym dane na temat wykroczeń i przestępstw popełnionych w ostatnich latach przez 5 milionów ludzi. 

W sumie system ma obecnie 1400 charakterystyk, które mogą pomóc zidentyfikować tych, którzy mogą potencjalnie planować kolejne przestępstwo. Specjalny algorytm odgaduje skłonność do gwałtownych zachowań i przeprowadza "ocenę ryzyka", co mogło wskazywać na to, że w najbliższej przyszłości dany delikwent może próbować znowu uczynić cos niezgodnego z prawem.

 

Brytyjska policja zastrzega, że nie ma w tej chwili mowy o tym, aby kogokolwiek aresztować przed popełnieniem przestępstwa, jak to było we wspomnianym filmie Raport mniejszości. Policjanci przekonują, że z systemu ze sztuczną inteligencją korzystają tylko wtedy, gdy potrzebują konsultacji przy rozpatrywaniu możliwości rozwoju wypadków.

 

 


 


Pisarz science-fiction twierdzi, że trylogia „Władca Pierścieni” jest rasistowska

Amerykański, niezbyt znany pisarz science-fiction, Andy Duncan, zarzucił autorowi jednej z najpopularniejszych serii książek fantasy, J.R.R. Tolkienowi, rasizm. Zdaniem Duncana orkowie we Władcy Pierścieni są demonizowani, co ma tragiczne konsekwencje dla społeczeństwa.

 

Na początku warto nadmienić, że Tolkien w latach 30. XX wieku był znany z krytyki nazistowskiego reżimu niemieckiego. Pisarz miał nawet kiedyś nazwać Hitlera „rumianym, małym ignorantem”. Wielu fanów Tolkiena doszukiwało się w jego książkach odwołań i metafor nawiązujących do II Wojny Światowej. W obecnych czasach powstają jednak, jak widać, znacznie ciekawsze interpretacje.

 

Amerykański pisarz, Andy Duncan, w trakcie podcastu dla Geek’s Guide to the Galaxy stwierdził, że Tolkien propagował rasizm, ponieważ przedstawiał w swoich książkach orków jako „gorszych od innych”.

„Trudno nie zauważyć powtarzającego się u Tolkiena pojęcia, że niektóre rasy są po prostu gorsze od innych, lub że niektóre narody są po prostu gorsze od innych” – wypowiedział się pisarz – „Wydaje mi się, że w dłuższej perspektywie ma to tragiczne konsekwencje dla czytelników”.

Zdaniem Duncana orkowie w powieściach Tolkiena są brzydkimi, kanibalistycznymi istotami, które mają pragnienie mordu i są używane jako żołnierze ich złego, mrocznego Pana, Saurona. Pisarz postanowił więc sprzeciwić się takiemu porządkowi rzeczy i napisał własną książkę-parodię, w której w uniwersum stworzonym przez Tolkiena senator Bilbo staje się prawicowym politykiem sprzeciwiającym się imigracji orków do Shire.

 

Duncan wprost porównuje obraz orków ze współczesnymi uchodźcami. Pisarz argumentuje swoje interesujące stanowisko w następujący sposób – „Mogę sobie wyobrazić, że wiele z tych istot (orków), które wykonywały polecenia Saurona, robiło to z powodu zwykłej samoobrony. Nie miały wielkiego wyboru co do swojego postępowania”.

 

Co ciekawe, opinia Duncana na temat rasizmu Tolkiena nie jest pierwszą tego typu. Wcześniej, w 2003 roku z tego samego powodu krytykował go Stephen Shapiro z Uniwersytetu Warwick. Pisał on wówczas – „Pozytywni bohaterowie powieści są biali, źli są czarni, mają skośne oczy, są nieatrakcyjni i psychologicznie niedorozwinięci”. Jak widać obecnie nawet fikcyjne postacie powinny być kreowane w poprawnie polityczny sposób.

 

 

 


Zdalnie sterowane roboty do teleobecności są w coraz bardziej przystępnych cenach

Do tej pory na rynku komercyjnym roboty działające na zasadzie teleobecności (gdy osoba sterująca ma wrażenie, że znajduje się w ciele maszyny) umożliwiały swoim użytkownikom zdalne poruszanie się, wizję oraz fonię – nie były jednak w stanie wykonywać fizycznych zadań. Nie było potrzeba wiele czasu dla współczesnej technologii, aby stworzyć robota do pracy zdalnej, który został wyposażony w zręczne ramię.

 

Origobot2 został skonstruowany przez Miami Origin Robotics. Model posiada dołączony tablet z możliwością wgrania dowolnego systemu (Android, iOS, Windows), dzięki któremu można nim sterować z dowolnego miejsca na świecie, w którym jest dostęp do Internetu.

 

Użytkownik Origobota może komunikować się audio-wizualnie z osobami znajdującymi się w pobliżu robota, ale to nie wszystko. Teraz możliwe jest także sterowanie maszyną – aplikacja pozwala kontrolować jego ramię oraz chwytak, dzięki czemu robot z łatwością podnosi i przemieszcza przedmioty.

 

Wykonane z włókna węglowego części Origobota są drukowane w technologii 3D. Deklarowany czas pracy urządzenia to około 8 godzin nieustannego korzystania. Zapowiada się na to, że wskazany model będzie kosztował w okolicach 1000 dolarów. Twórcy sugerują, że ich robota można używać do czynności takich, jak otwieranie drzwi, włączanie i wyłączanie urządzeń, karmienie zwierząt domowych, a nawet dostarczanie leków starszym osobom.

 

 


Ziemi zagraża nowa 215-metrowa asteroida 2018 LF16

Nowo odkryta asteroida 2018 LF16, już w 2023 roku zbliży się do naszej planety na niebezpieczną odległość. Niektórzy nie ukrywają, że to ciało niebieskie może niedługo zderzyć się z Ziemią. 

 

Obiekt znany jako 2018 LF16 został wypatrzony po raz pierwszy 16 czerwca bieżącego roku. Pierwsze obliczenia wskazywały, że do ewentualnej kolizji może dojść w ciągu następnych stu lat.

Najbardziej prawdopodobna data kolizji obiektu 2018 LF16 z Ziemią to 8 sierpnia 2023 r. Kolejne niebezpieczne momenty, gdy ten obiekt może przekroczyć orbitę Ziemi to rok 2024 i 2025. Łącznie zidentyfikowano aż 62 niebezpieczne przejścia tego obiektu do 2117 roku.

Pierwsze szacunki co do wielkości tej asteroidy wskazują, że ma ona średnicę około 215-metrów. Gdyby taki obiekt spadł na Ziemię, konsekwencje byłyby równoważne do eksplozji najpotężniejszej bomby atomowej zdetonowanej w historii ludzkości, co odpowiada eksplozji 57 megaton trotylu.

Obecnie asteroida 2018 LF16 przemieszcza się przez przestrzeń kosmiczną z prędkością około 15 kilometrów na sekundę. Eksperci z NASA oczywiście twierdzą, że niebezpieczeństwo stwarzane przez 2018 LF16, jest minimalne. Ich obliczenia wykazały, że obecnie, przy tej orbicie tego ciała niebieskiego wykazały, że prawdopodobieństwo zderzenia tej asteroidy z naszą planetą to jak 1 do 30 milionów. 

 

 


Unia Europejska brnie w szaleństwo regulowania klimatu poprzez podatki

Unia Europejska ogłosiła, że do 2050 roku zamierza stać się neutralna dla klimatu. Zgodnie z przyjętym planem emisje gazów cieplarnianych mają być równoważone poprzez sadzenie drzew. UE uważa, że taki ruch może zmniejszyć o 40% liczbę zgonów, spowodowanych zanieczyszczeniem powietrza. 

Dla zwolenników teorii antropogenicznego globalnego ocieplenia, neutralizacja klimatu oznacza równoważenie emisji dwutlenku węgla poprzez usuwanie gazów cieplarnianych z atmosfery. Unia Europejska poinformowała, że zamierza wdrożyć plan, polegający na sadzeniu nowych lasów oraz wykorzystaniu technologii wychwytywania i składowania CO2 pod ziemią.

 

Należy zaznaczyć, że jest to kolejny niezwykle ambitny, czy wręcz szaleńczy cel Unii, która wcześniej przekonywała, że do 2030 roku emisja gazów zostanie zmniejszona o 40%. Brak widocznych postępów w realizacji tej misji nie przeszkodził politykom w postawieniu sobie kolejnego zadania, którym jest neutralizacja klimatu i planuą to zrobić mimo, że najwięksi na świeci emitenci CO2 dawno już wycofali się z planów zniszczenia własnej gospodarki w celu wyimaginowanego "ratowania planety".

 

Nikt nie powinien być zaskoczony, jeśli niebawem usłyszymy o planie całkowitego wyeliminowania dwutlenku wegla do 2070 roku. Oznaczałoby to zapewne pozbycie się wszystkich żywych organizmów, produkujących CO2, lecz dla UE nie ma rzeczy niemożliwych i jest to konkluzja nieco przerażająca.

Niedawny raport ONZ wykazał, że większość państw członkowskich nie jest na dobrej drodze do zrealizowania dotychczasowych zobowiązań. Dotyczy to zwłaszcza redukcji dwutlenku węgla, więc kolejne, jeszcze bardziej ambitne wytyczne Unii, delikatnie mówiąc mogą przez niektórych nie zostać przyjęte z entuzjazmem.

 

Dla nas najistotniejsze jest to, że rządzący w UE Niemcy nie zgadzają się z proponowanymi ustaleniami i obawiają się, że dalsze obostrzenia poważnie naruszą ich gałęzie przemysłu. Poza tym warto pamętać, że nasz kraj nadal jest w tak dużym stopniu uzależniony od węgla i trudno wyobrazić sobie, by nasz rząd nie był przeciwny bardziej rygorystycznym ograniczeniom w używaniu paliw kopalnych.

 

Po drugiej stronie barykady znajduje się natomiast 10 państw, w tym Dania, Szwecja czy Hiszpania, które podpisały się pod listem do UE, apelującym o podjęcie stanowczych działań w celu redukcji emisji CO2. Unia chce niebawem przeprowadzić debatę wśród krajów członkowskich, która ma pomóc w ustaleniu, jak osiągnąć ten długoterminowy cel. 

 

Jednak przedtem na ten temat będzie rozmawiać ONZ. Najważniejsze globalne forum poświęcone światowej polityce klimatycznej odbędzie się w grudniu w Katowicach. Wydarzenie to ma na celu wypracowanie globalnych rozwiązań w zakresie redukcji przemysłu w celu regulowania średniej globalnej temperatury, która zdaniem Międzyrządowego Panelu do spraw Zmian Klimatu - IPCC jest zbyt wysoka. 

 

 


Odkryto bakterie, które żywią się dwutlenkiem węgla i ropą naftową

Naukowcy z Uniwersytetu Teksasu w Austin odkryli nowe rodzaje mikrobów. Część z nich korzysta z węglowodorów jako źródła energii. To oznacza, że bakterie te mogą pomóc zmniejszyć stężenie CO2 w atmosferze, a nawet usuwać zanieczyszczenia ropą naftową.

 

Zespół badawczy odkrył niezwykłą różnorodność wśród drobnoustrojów, żyjących w rowie tektonicznym Guaymas w Zatoce Kalifornijskiej. Na głębokości niemal 2000 metrów, temperatury sięgają 200 stopni Celsjusza z powodu aktywności wulkanicznej. To właśnie tam, naukowcy znaleźli zupełnie nowe bakterie.

Źródło: Brett Baker

Korzystając z batyskafu, pobrano próbki osadów, a w laboratorium dokonano sekwencjonowania DNA. Badania pozwoliły rozróżnić 551 genomów, z czego 22 były dotychczas nieznane nauce. Wśród odkrytych drobnoustrojów są takie, które żywią się węglowodorami, takimi jak metan, propan czy butan. Ustalono, że żyjące głęboko pod wodą mikroorganizmy zapobiegają uwalnianiu gazów cieplarnianych do atmosfery.

 

Zdaniem naukowców, nowo odkryte bakterie można wykorzystać do walki z globalnym ociepleniem, a nawet do oczyszczania oceanów z ropy naftowej. Natomiast samo odkrycie potwierdza, że wciąż bardzo niewiele wiemy o życiu bakteriologicznym, a na Ziemi wciąż istnieją miliony nieznanych nam mikroorganizmów.

 


Norweskie statki wycieczkowe wkrótce będą napędzane biogazem wytwarzanym z martwych ryb

Norweskie statki wycieczkowe będą napędzane martwymi rybami. Brzmi to szalenie, ale norweski operator wycieczkowy Hurtigruten twierdzi, że czasy, w których statki wytwarzają dużą ilość gazów cieplarnianych i zanieczyszczeń, wkrótce się skończą. W tej koncepcji jest jakiś sens.

Na przykład w Norwegii przemysł rybny jest na wysokim poziomie, a jego pozostałości i odpady mogą być przydatne do produkcji paliwa - płynnego biogazu.

„Dla jednych może być to problem, a dla innych zasób. Po wprowadzeniu biogazu jako paliwa dla statków wycieczkowych, Hurtigruten będzie pierwszą firmą posiadającą statki wycieczkowe tankujące bez używania paliw kopalnych” - mówi dyrektor wykonawczy firmy Daniel Skjeldam.

Procesowi tworzenia takiego paliwa towarzyszy ostry i nieprzyjemny zapach. Jego końcowy produkt jest mieszaniną różnych gazów, które powstają, gdy materia organiczna jest niszczona bez tlenu. W wyniku tego procesu pozostają głównie metan i dwutlenek węgla, ale może też występować niewielka ilość siarkowodoru, co nadaje produktowi zapach zgniłych jaj. Biogaz można oczyścić, a następnie skroplić, tworząc ciekły biogaz.

 

Jest to z pewnością właściwy krok, ale biogaz nie stał się jeszcze głównym źródłem energii odnawialnej, ponieważ nie nadaje się do wszystkich rodzajów układów paliwowych. Hurtigruten ogłosiła, że planuje zainwestować w stworzenie sześciu zupełnie nowych statków, które oprócz baterii i skroplonego gazu ziemnego będą pracować na biogazie. Według przedstawiciela firmy pierwszy statek do rejsu może być gotowy w przyszłym roku.

 

Wszystko to jest częścią ambitnego planu Hurtigruten, 125-letniej firmy będącej właścicielem siedemnastu jednostek wycieczkowych, która całkowicie pozbędą się węgla do 2050 roku. Oświadczenie inwestycyjne pojawiło się po wiadomości, że kapitan statku wycieczkowego P & O został ukarany grzywną w wysokości 100 tys. euro za spalanie paliw zawierających siarkę, przekraczając tym samym europejski limit.

 

Hurtigruten wzbudza szczególne zainteresowanie po części dlatego, że wysyła statki zarówno na Antarktydę, jak i Arktykę, podróżując po wyjątkowo czystych wodach planety. Ponadto Norwegia ma na celu osiągnięcie do 2026 r. zerowego wskaźnika emisji zanieczyszczeń do środowiska dla statków wycieczkowych, które poruszają się po lokalnych fiordach.