Czerwiec 2018

Płytkie i silne trzęsienie ziemi o sile 6 stopni nawiedziło Meksyk

W pobliżu meksykańskiego wybrzeża przy stanie Jalisco wystąpiło silne trzęsienie. Wstrząs był odczuwalny przez setki tysięcy ludzi w zasięgu około 250 km od epicentrum.

 

Trzęsienie ziemi nastąpiło w piątek o godzinie 22:56 czasu lokalnego tuż przy wybrzeżu, około 80 km na zachód od zamieszkiwanego przez ponad 110 tysięcy ludzi miasta Manzanillo. Agencja USGS oszacowała siłę wstrząsu na 6 stopni w skali Richtera.

W obrębie 100 km od epicentrum mieszka około 300 tysięcy ludzi. Umiarkowane wstrząsy odczuły 23 tysiące mieszkańców, zaś doniesienia o łagodnym kołysaniu złożyło ponad 440 tysięcy ludzi.

Choć w dotkniętym regionie Meksyku, infrastruktura jest w większości wrażliwa na aktywność sejsmiczną, nie odnotowano dotychczas żadnych strat w ludziach, ani strat materialnych. Jednak trzęsienia w tej części świata są praktycznie normą - Meksyk położony jest w tzw. Pacyficznym Pierścieniu Ognia.

 


Polska stanęła dziś w obronie wolności Internetu! Protesty i pikiety w całym kraju!

Zdekoncentrowane mundialem polskie społeczeństwo wreszcie zdało sobie sprawę z istnienia zagrożenia dla ich wolności słowa, o którym to nasz portal ostrzegał już 17 czerwca bieżącego roku. Jak mówi znane przysłowie, lepiej późno niż wcale, a biorąc pod uwagę trwające od wczoraj protesty, w sprawie nowego rozporządzenia Unii Europejskiej, (znanego w naszym kraju jako ACTA 2), wizja utraty możliwości linkowania interesujących nas treści oraz tworzenia internetowych memów musiała wywołać spore poruszenie.

Sęk w tym, że przewidywane przez artykuły 11 i 13 ograniczenia w obsłudze internetu, to jedynie wstęp do o wiele groźniejszej gry, której ostatecznym celem jest najpewniej kompletna cenzura internetu. Obserwując pojawiające się ostatnio przekazy medialne na temat odbywających się w całej Polsce protestów trudno nie odnieść wrażenia że wielu redaktorów oraz "ekspertów" na których się powołują, zdaje się nie rozumieć lub celowo zniekształcać prawdziwą esencję tego rozporządzenia.

Przykładowo, artykuł 11 związany z "opłatami za linki", może doprowadzić do sytuacji, w której małe portale, które nie podpiszą umowy z dużymi korporacjami pokroju firmy Google lub Facebook, zostaną zupełnie wycięte z przestrzeni medialnej. W najlepszym razie, ruch na takich stronach zostanie znacznie ograniczony co może stanowić koniec dla wszelkiego rodzaju mediów alternatywnych. Tymczasem większe podmioty z milionami użytkowników, które stanowią o wiele lepszych partnerów dla dużych korporacji będą święciły kolejne sukcesy w krzewieniu jedynej słusznej narracji. Wydaje się wam to niemożliwe?

Bardzo podobne ustawy pojawiały się już wcześniej między innymi w Hiszpanii i w Niemczech. W obydwu przypadkach kończyło się to wielkimi problemami dla małych wydawców treści oraz wzrostem wpływu dla koncernów medialnych. W przypadku Hiszpanii, koncern Google był zmuszony do zupełnego wycięcia hiszpańskich portali z wyników wyszukiwań w usłudze Google News. Widzicie więc chyba, że memy i linki do śmiesznych filmów to dopiero początek naszych problemów.

Stoimy bowiem przed perspektywą zupełnej blokady niechcianych przez eurokratów z unii przekazów medialnych w ramach pozornej walki z piractwem i ochroną prawa autorskiego i praw pokrewnych. Największe zagrożenie stanowi jednak artykuł 13 wymagający od właścicieli stron internetowych automatyczną "filtrację" treści pod pretekstem ochrony praw autorskich. Filtracja to jednak zwyczajny synonim dla o wiele mniej medialnego słowa cenzura.

Nowe rozporządzenie Unii zakłada bowiem, że wszelkie filmy, utwory dźwiękowe i nawet obrazy udostępniane na danym portalu muszą przejść proces weryfikacji, który z założenia ma chronić prawa autorskie jego autorów. Problem polega na tym że nawet firma Google i wykorzystywany na należącej do niej platformie Youtube system Content ID, nie jest w stanie poprawnie określać jakie treści łamią prawa autorskie lub spełniają niejasne kryteria "przyjazności dla reklamodawców".

Jeżeli więc nawet tak duża korporacja jak Google nie jest w stanie stworzyć niezawodnej platformy do weryfikacji treści, co mają zrobić o wiele mniejsze organizacje? Odpowiedź jest prosta, możliwość komentowania zostanie zupełnie zlikwidowana lub komentarze będą weryfikowane przez ludzkich administratorów przez co będą pojawiały się ze znacznym opóźnieniem. Tym samym, możliwość wyrażania swoich myśli w internecie zostanie odebrana za pomocą jednego aktu prawnego. Choć z drugiej strony nikt nie odbiera nam wolności słowa, poprostu zabierają nam możliwość jej ekspresji.

Mając to na uwadze, jedyne co możemy zrobić to wyrazić bunt względem tego szkodliwego ustawodawstwa. Oczywiście liczni oficjele rządowi i "eksperci" będą was przekonywać, że nowe unijne prawo jest czymś co pomoże chronić autorów i ich treści. Jednak prawda jest taka, że na obecną chwilę jedyni ludzie zyskujący na tym nowym prawie, to unijni biurokraci walczący z krytyką ich działania, oraz lobbyści z przemysłu medialnego. Interes przeciętnego człowieka jest im zupełnie obojętny i to od nas zależy czy wolność do wyrażania własnych poglądów oraz publikowania w sieci co nam się żywnie podoba, pozostanie prawem każdego z nas. Oczywiście, w granicach rozsądku i z poszanowaniem prawa cytatu.

 


Najnowsze zdjęcia satelitarne ujawniają, że na Ziemi jest o 45% więcej rzek, niż dotychczas sądzono

Według najnowszych ustaleń naukowców, rzeki oraz strumienie pokrywają o 45% więcej powierzchni Ziemi, niż dotychczas sądzono – przekłada się to na około 773 tysięcy km2. Co więcej, badacze są zdania, że nowe dane na temat rzek zupełnie zmieniają jakiekolwiek przewidywania wobec zmian klimatu.

Naukowcy uważają, że to właśnie rzeki oraz strumienie są głównym źródłem emisji gazów cieplarnianych. Materia organiczna, znajdująca się w roślinności oraz na dnie rzek, jest przekształcana przez mikroby żyjące w wodzie, wytwarzające dwutlenek węgla oraz metan. Co więcej, zanieczyszczanie rzek nawozami oraz ściekami dodatkowo wspomaga ten proces.

„Jeśli staramy się złagodzić skutki zmian klimatu, naprawdę ważne jest, abyśmy jasno zrozumieli, co ma wpływ na emisję dwutlenku węgla” – powiedział jeden z autorów badania, Tamlin Pavelsky – „Nasze spostrzeżenia pomogą naukowcom w lepszej ocenie ilości dwutlenku węgla, którą każdego roku rzeki oraz strumienie emitują do atmosfery”.

Do uzyskania nowych informacji na temat ilości rzek na Ziemi przeanalizowano tysiące zdjęć satelitarnych NASA oraz 58 mln pomiarów naziemnych z US Geological Survey i Water Survey of Canada. Następnie dane poddano modelowaniu statystycznemu, szacując zasięg rzek i strumieni na całym świecie. Wyniki badań to kolejny dowód na to, że nadal tak mało wiemy o naszej planecie. 

Źródło: University of North Carolina at Chapel Hill

 


Hiszpania podejmuje kroki w kierunku zalegalizowania eutanazji

Hiszpański parlament głosował we wtorek za rozpatrzeniem projektu ustawy o zalegalizowaniu eutanazji. To już drugi taki projekt, który został przyjęty do rozpatrzenia w ciągu ostatniego miesiąca.

Pomysł, aby przeanalizować projekt ustawy poparło 208 osób.  Przeciwko głosowało 133 polityków, a jeden wstrzymał się od głosu. W maju przyjęto również podobną propozycję złożoną przez parlament regionalny Katalonii.

 

Projekt ustawy przewiduje, że dana osoba może złożyć wniosek o eutanazję, jeśli choruje na nieuleczalną chorobę bądź lub cierpi z powodu ciężkiej niepełnosprawności. Warunkiem jest również obywatelstwo Hiszpańskie, bądź potwierdzony legalnie pobyt.

Pacjent musi złożyć z własnej  woli pisemną prośbę i powtórzyć to żądanie po 15 dniach. Prawo do składania wniosku będą posiadać również oficjalni pełnomocnicy osób, które nie są już w stanie podejmować decyzji.

 

Następnym krokiem jest określenie przez lekarza, czy pacjent spełnia odpowiednie warunki. Dzieje się to w konsultacji z lekarzem, który wie o chorobie pacjenta. Po zakończeniu tejże kontroli lekarz przekaże sprawę do regionalnej komisji kontrolnej, która wyda ostateczne orzeczenie. Obecnie w Hiszpanii osoby nieuleczalnie chore mają jedynie opcję odmowy leczenia.

W Europie eutanazja jest legalna w Holandii, Belgii i Luksemburgu. Inne kraje, takie jak Szwajcaria, dopuszczają samobójstwo wspomagane – praktykę, która pozwala na dostarczenie pacjentowi śmiercionośnych substancji.

 

 


Unia Europejska osiągnęła porozumienie w sprawie imigrantów. Koniec z przymusową relokacją

Minionej nocy odbywały się bardzo trudne negocjacje w sprawie nielegalnej imigracji do Europy. Podczas gdy część państw domagała się, aby wszyscy członkowie, bez wyjątku, przystąpili do programu relokacyjnego, pozostałe kraje stanowczo odmawiały. Ten wewnątrzunijny spór mógł przekształcić się w poważniejszy konflikt, a przede wszystkim pogorszyłby sytuację Angeli Merkel, dlatego kanclerz Niemiec została zmuszona do pójścia na pewien kompromis.

 

Dowiadujemy się, że po wielogodzinnych dyskusjach w Brukseli, członkowie Unii Europejskiej osiągnęli „przełomowe” porozumienie, które zadowala Polskę, Grupę Wyszehradzką i przeciwników sprowadzania nielegalnych imigrantów. Uzgodniono między innymi, że państwa UE, oczywiście dobrowolnie, będą mogły utworzyć centra imigracyjne, w których będzie można weryfikować, komu można przyznać azyl. Natomiast kraje Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu otrzymają wsparcie finansowe w zamian za utworzenie specjalnych centrów kontroli dla imigrantów, aby można było ustalić jeszcze zanim dotrą do Europy, czy należy im się azyl.

Osiągnięty kompromis zakłada również zaostrzenie kontroli granicznych. Imigranci nie będą mogli wybierać, w którym państwie chcą się osiedlić. Co najważniejsze, relokacja imigrantów nie jest już obowiązkowa. Przywódcy państw UE zdecydowali również o wypłaceniu kolejnych 3 miliardów euro dla Turcji, aby trzymała imigrantów z dala od naszego kontynentu w ramach umowy z 2016 roku.

Angela Merkel była w dość trudnej sytuacji i musiała załagodzić swoje stanowisko w sprawie nielegalnej imigracji. W przeciwnym wypadku, jej władza w Niemczech, a także przyszłość Unii Europejskiej byłaby zagrożona, choć trzeba przyznać, że mało kto tęskniłby za niemiecko-francuskim eurokołchozem.

 


Czy szwajcarskie lodowce są skazane na zniknięcie?

Aletsch, Gorner, Morterach to nazwy niektórych lodowców Szwajcarii, które są skazane na zniknięcie. Jeszcze w 1850 r. całkowita powierzchnia szwajcarskich lodowców wynosiła 1735 kilometrów kwadratowych. Dzisiaj zostało nieco ponad połowę. 

 

 

Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że jednym z głównych źródeł wody pitnej na Ziemi są lodowce. A co najważniejsze jest to krystalicznie czysta woda pitna. Dlatego wzrastające tempo ich topnienia, jest powodem do niepokoju. Naukowcy uważają, że uszczuplenie lodowców to nie tylko skutek globalnego ocieplenia, ale także zanieczyszczenie powietrza.

W Szwajcarii badanie stanu własnych lodowców jest jednym z ważniejszych zadań naukowych. Jest ono prowadzone przez uniwersytety i centra glacjologii z dużym wsparciem państwa, ale niemożliwe jest zapobiegnięcie nieuniknionego. 

 

Lodowce topią się i zmniejszają nie tylko powierzchnię, ale i grubość. Eksperci Centrum Badań Glamos twierdzą, że za sto lat lodowce alpejskie mogą stopnieć od 80 do 90 proc. Na przykład słynny lodowiec Aletsch (Aletschgletsche), największy w Alpach, obecnie zmniejsza się z prędkością około 200 metrów na rok.

Konsekwencje topnienia lodowców w Szwajcarii staną się poważne. Znacznie zmniejszy się dostępność czystej wody pitnej. Poza tym woda z topniejących lodowców, spływająca w dół gór jest wykorzystywana do produkcji energii elektrycznej, a zatem jeśli będzie jej mniej to zmniejszy się również wydajność szwajcarskich elektrowni wodnych.

 

Poza tpławianie dużych rzek - trzy. Zanik lodowców może prowadzić w szczególności do zwiększenia stopnia lawiny na wyżynach Alp Szwajcarskich. Wreszcie, dzisiejsze lodowce są zachwycającą naturalną atrakcją turystyczną.

 

 


W Indonezji rozpoczęła się erupcja wulkanu Agung 

W Indonezji trwa nowa erupcja wulkaniczna. Tym razem 28 czerwca 2018 przebudził się zlokalizowany na wyspie Bali, wulkan Agung.

 

Początkowo z krateru wydobywały się gazy wulkaniczne i popiół, a następnie w ciągu kolejnych godzin doszło do 57 wybuchów. Po zachodzie Słońca, nad kraterem był widoczny stały blask, wskazujący na przepływ świeżej lawy. 

 

Pojawiły się doniesienia, że oprócz popiołu, z krateru wystrzeliwane są również kamienie. Zdaniem wulkanologów wzrasta ryzyko dużego wybuchu tego wulkanu.  

Ewakuowano już ponad 300 osób, ale to z pewnością nie koniec, bo wiele innych społeczności przygotowuje się już do ewakuacji. Do takiej decyzji skłaniają ich groźne odgłosy pochodzące z wnętrza wulkanu.

 

Pióropusz popiołu i gazów sięga 5 kilometrów, a kierunek wiatru powoduje, że rozciąga się akurat w obrębie korytarzy powietrznych.  Poinformowano, że wszystkie loty w okolicy Bali zostały odwołane.

 


W austriackich Alpach chmura deszczowa spadła na ziemię 

W austriackich Alpach doszło do niezwykłego zjawiska meteorologicznego. Jedna z deszczowych chmur dosłownie spadła na ziemię. W pewnym obszarze jej oddziaływania, z nieba spadło w krótkim czasie bardzo dużo wody. 

 

Wszystko rozegrało się w okolicy górskiego jeziora Millstatt. Udało się tam nagrać coś, co wygląda na chmurę deszczową, zstępującą do poziomu gruntu. To, co widać na zdjęciach i nagraniach dostępnych w Internecie, wygląda dosłownie jak deszczowa bomba, która nagle spadła na powierzchnię. 

Meteorolodzy twierdzą, że takie niezwykłe fenomeny niekiedy się zdarzają. Nazywają to "microburst", czyli mikroporyw. Może to być zjawisko towarzyszące burzy, które lokalnie bywa niebezpieczne, zwłaszcza w obszarach górskich, gdzie ma potencjał do wywołania nagłej powodzi. 

 

Microburst jest również sporym zagrożeniem dla lotnictwa. Na szczęście tego typu zjawiska występują niezwykle rzadko.

 

 


Na Ziemi odnotowano rekordowo niską temperaturę

Na podstawie satelitarnych obserwacji Antarktydy międzynarodowy zespół glacjologów odnotował najniższą jak dotąd temperaturę na Ziemi. Ustalono, że wschodniej części płaskowyżu Antarktydy wystąpiło aż -98 stopni Celsjusza. Odkrycie opisano w czasopiśmie naukowym Geophysical Research Letters.

 

Rekordowo niska temperatura została zarejestrowana we wschodniej części Antarktydy podczas bezchmurnej, suchej pogody. Nowe dane udało się uzyskać dzięki kilku satelitów: Terra i Aqua agencji kosmicznej NASA, a także kilku satelitów National Oceanic and Atmospheric Administration.

„Nigdy nie przebywałem w tak zimnych warunkach i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał. Każdy oddech przy tak niskiej temperaturze jest niezwykle bolesny. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo głębokiego odmrożenia krtani oraz płuc” – wypowiedział się jeden z autorów badania, Ted Scambos z Uniwersytetu Kolorado w Boulders.

Pierwszą w historii rekordową temperaturę na Antarktydzie udało się odnotować w lipcu 1983 roku. Wówczas radzieccy naukowcy na stacji antarktycznej Wostok ustalili -89,9 stopni Celsjusza. Kolejny rekord to rok 2004, ustalony przez Japończyków w obrębie japońskiej letniej stacji badawczej: -91,2 stopni Celsjusza. Krótko potem, w 2010 roku termometr wskazał -93,2 stopnie Celsjusza, a w bieżącym roku -98 stopni Celsjusza.

Aby na Ziemi wystąpiła tak niska temperatura, powietrze musi być bardzo suche. Wystarczy tylko odrobina wilgoci i skrajny mróz zaczyna maleć. Naukowcy twierdzą, że teoretycznie na Antarktydzie mogą występować takie warunki, w których temperatura może być jeszcze niższa.

 

 


Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba pochłonie prawie 10 miliardów dolarów i zostanie wysłany na orbitę znacznie później, niż oczekiwano

Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba miał dokonać wielu ważnych odkryć astronomicznych. W chwili obecnej, zaawansowany instrument naukowy może pochwalić się jedynie astronomiczną kwotą, która stale rośnie. Agencja NASA ponownie przełożyła start nowego teleskopu kosmicznego, a wielu komentatorów zastanawia się, czy warto w ogóle kontynuować ten projekt.

 

Zacznijmy od początku. Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba miał być gotowy do pracy już w latach 2007-2011. Według pierwszych założeń, projekt nowoczesnego teleskopu miał pochłonąć maksymalnie 3,5 miliarda dolarów. Okazało się, że zbudowanie tego urządzenia jest tak trudne, że trzeba było przekładać dzień, w którym mógłby zostać wyniesiony na orbitę.

 

Stany Zjednoczone zaczęły wkładać w ten projekt kolejne miliardy, zaś agencja NASA cały czas wskazywała na ogromne trudności przy pracach nad teleskopem. Dlatego start, który miał odbyć się w przyszłym roku, został kilka miesięcy temu przełożony na maj 2020. Teraz, ku zaskoczeniu wszystkich, znów podano nową datę. NASA twierdzi, że Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba trafi na orbitę najwcześniej 30 marca 2021 roku.

Źródło: NASA

Tym razem dowiadujemy się, że opóźnienia spowodowane są nie tylko skomplikowaną budową teleskopa oraz testami, ale też błędami ludzkimi. Raport przygotowany przez Niezależną Radę Opiniującą (IRB), którą powołano w marcu, wymienia zastosowanie niewłaściwego rozpuszczalnika do czyszczenia podzespołów napędowych oraz złego okablowania, które doprowadziło do uszkodzenia czujników ciśnienia podczas testów akustycznych. Wskazano także na brak doświadczenia inżynieryjnego w najważniejszych obszarach projektu, a winę za najbardziej uciążliwe błędy zrzucono na koncern Northrop Grumman, który opracował bazowe podzespoły teleskopu.

 

W związku z powyższym zadecydowano o przełożeniu startu Kosmicznego Teleskopu Jamesa Webba na rok 2021, co sprawia, że cały projekt staje się jeszcze bardziej kosztowny. Według NASA, prace nad teleskopem, zgodnie z najnowszymi szacunkami, pochłoną w sumie 8,8 miliarda dolarów. Biorąc jednak pod uwagę konieczność utrzymania go w doskonałym stanie aż do czasu startu, a także koszty operacyjne, łączna wartość tego urządzenia wyniesie 9,66 miliarda dolarów.

 

Wśród pracowników agencji NASA panuje przekonanie, że teraz trzeba zrobić wszystko, aby upewnić się, że nowy teleskop kosmiczny będzie funkcjonował prawidłowo, gdy już pojawi się na orbicie. Jednak część komentatorów ma wątpliwości, czy warto kontynuować projekt, który szacunkowo pochłonie niemal 10 miliardów dolarów i niewykluczone, że specjaliści wykryją w nim kolejne błędy, które opóźnią jego realizację.

 


Na Wyspach Galapagos trwa erupcja wulkanu Sierra Negra

Na wyspie Isabela, wchodzacej w skład archipelagu Galapagos rozpoczęła się erupcja znajdującego się tam wulkanu Sierra Negra. Nastąpiło to po zdecydowanym wzroście aktywności sejsmicznej, który zanotowano w ciągu ostatnich miesiący. 

 

 

Wulkan Sierra Negra jest zlokalizowany na wyspie Isabela. Żywioł rozpoczął erupcję 26 czerwca. Poprzedziły ją liczne roje trzęsień ziemi. Większość z wstrząsów miała hipocentrum na głębokości od 3 do 5 km poniżej wulkanu. Najsilniejszy z nich miał siłę 4,6 stopni w skali Richtera. 

Wyspa Isabela jest zamieszkana. Władze Ekwadoru, który ma jurysdykcję nad Wyspami Galapagos, zarządziły ewakuację 50 mieszkańców. Dostęp do wulkanu Sierra Negra i wulkanu El Qura został ograniczony.

Warto odnotować, że jest to już druga erupcja wulkanu na Wyspach Galapagos, do której doszło w ostatnich dniach. Kilkanaście dni temu, 16 czerwca, doszło do wybuchu wybuchu pobliskiego wulkanu La Cumbre na wyspie Fernandina. 

 


Brexit stał się faktem. Królowa Elżbieta II podpisała akt o odejściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej

W 2016 roku, w Wielkiej Brytanii odbyło się referendum, na którym zadecydowano o wyjściu tego państwa z Unii Europejskiej. Co ciekawe, jeszcze niedawno nie było absolutnej pewności, czy Zjednoczone Królestwo faktycznie będzie podążało ścieżką, którą wyznaczono podczas tamtego głosowania. Dopiero kilka dni temu, wszelkie spekulacje o możliwym pozostaniu Wielkiej Brytanii w UE zostały oficjalnie ucięte.

 

We wtorek, królowa Elżbieta II podpisała ważny akt o opuszczeniu Unii Europejskiej. Można powiedzieć, że dopiero teraz Brexit stał się faktem. Po długich miesiącach negocjacji między rządem brytyjskim a Unią w sprawie przyszłych wzajemnych relacji, a także sporów wewnętrznych uzgodniono, że Wielka Brytania oficjalnie przestanie być członkiem UE 29 marca 2019 roku.

Zatwierdzony przez królową akt ma znaczenie, ponieważ Brexit wciąż wydawał się niepewny. Na ulicach Wielkiej Brytanii wciąż organizowane były marsze za przeprowadzeniem drugiego referendum, które miałoby odwołać wyjście tego kraju z Unii. Demonstracjom przewodził między innymi słynny filantrop George Soros, który lubuje się w ingerowanie w sprawy polityczne państw europejskich. Miliarder nawet przyznał się, że wspiera finansowo kampanie przeciw Brexitowi.

 

Jednak teraz nie ma to już żadnego znaczenia. Brexit został oficjalnie zatwierdzony, co jednocześnie oznacza uchylenie Aktu o Wspólnocie Europejskiej z 1972 roku, który potwierdzał obecność Wielkiej Brytanii w UE i uznawał wyższość prawa unijnego nad prawem brytyjskim. W kolejnych tygodniach i miesiącach, rząd będzie modyfikował różne ustawy, aby zastąpić prawo unijne własnym. Jednak mimo Brexitu, Wielka Brytania będzie współpracować z Unią Europejską w różnych kwestiach – między innymi w sferze militarnej.

 


Węgierska ekspertka ostrzega, że Europa nie stawia żadnego oporu wobec islamizacji

Od co najmniej kilku lat ostrzega się przed konsekwencjami islamizacji Europy, która odbywa się pod przykrywką masowej migracji. Mamy tu do czynienia z kolejną próbą podbicia kontynentu, lecz tym razem islam nie musi nawet prowadzić wojny, aby zwyciężyć.

 

Nikoletta Incze z Centrum Studiów nad Politycznym Islamem powiedziała w zeszłym tygodniu w trakcie programu Ma Reggel na węgierskiej stacji telewizyjnej M1, że Europa w ogóle nie stawia oporu w obliczu postępującej islamizacji. Ekspertka zwróciła uwagę, że w duchu tolerancji i akceptacji, islam traktowany jest na równi z innymi religiami. Tymczasem historia pokazuje, że islam jako taki nie jest religią, lecz polityczną ideologią podboju, dominacji oraz supremacji, która była regularnie zwalczana.

 

Nikoletta Incze powołując się na badania Uniwersytetu Harvarda powiedziała, że islamizacji nie można powstrzymać, gdy populacja muzułmanów w danym państwie osiągnie 16% całkowitej populacji. Przypomniała również, że Turcja, Egipt i Syria były dawniej chrześcijańskie, natomiast Pakistan był hinduski, Afganistan buddyjski, a w Iranie panował zaratusztrianizm. Wymienione kraje zostały jednak najechane przez Mahometa i jego następców, a następnie zostały zislamizowane w ciągu setek lat.

Teraz islamizację obserwuje się w Europie. Nie wiadomo jednak, kiedy populacja muzułmanów w poszczególnych państwach przekroczy symboliczny poziom 16% całkowitej populacji. Nikoletta Incze wskazuje, że od tego momentu, wyznawcy islamu potrzebują od 100 do 150 lat, aby przejąć dany kraj. Problem w tym, że dawniej polityczny islam był otwarcie zwalczany, dlatego w przypadku bezczynnej Europy, proces islamizacji będzie przebiegał znacznie szybciej.

 


Nowy rekord wydajności reaktora fuzyjnego W7-X

Instytut Fizyki Plazmowej im. Maxa Plancka w Greifswaldzie powiadomił o kolejnym sukcesie w pracach nad swoim reaktorem fuzyjnym. Wendelstein 7-X ustanowił nowy rekord temperatury plazmy i czasu jej utrzymania dla stellaratorów.

 

Niemieccy fizycy, którzy pracują przy reaktorze W7-X ogłosili, że w trakcie najnowszych eksperymentów udało się rozgrzać plazmę do temperatury aż 40 milionów stopni Celsjusza przy zachowaniu gęstości 0,8 x 1020 cząstek na metr sześcienny i podtrzymaniu jej przez 26 sekund. Naukowcy dodają, że uzyskano 18 razy lepszy wynik, niż podczas ostatniego testu.

Źródło: IPP

Ostatecznym celem jest rozgrzanie plazmy do temperatury 100 milionów stopni Celsjusza. Dopiero wtedy będzie można zapoczątkować syntezę jądrową, która pozwoli uzyskać dodatni bilans energetyczny. Chodzi o to, aby w wyniku fuzji jądrowej można było uzyskać więcej energii od tej, którą należy włożyć w rozgrzanie i utrzymanie plazmy w ekstremalnie wysokiej temperaturze. Wówczas moglibyśmy rozpocząć produkcję czystej i taniej energii na masową skalę.

 

Oczywiście mimo wielu prób, jeszcze żaden zespół naukowy nie doszedł do tego etapu. Rekord pobity przez reaktor Wendelstein 7-X dotyczy tylko stellaratorów. Największym sukcesem mogą pochwalić się naukowcy z Chin, którzy pracują przy tokamaku EAST (Experimental Advanced Superconducting Tokamak). W 2016 roku udało im się rozgrzać plazmę do temperatury 50 milionów stopni Celsjusza i podtrzymano ją przez 102 sekundy.

 

Wiadomość pochodzi z portalu tylkonauka.pl

 


Kolejna erupcja wulkanu Agung zakłóca ruch lotniczy nad Indonezją

Wulkan Agung, położony na indonezyjskiej wyspie Bali, wciąż pozostaje aktywny. W wyniku dzisiejszej erupcji wstrzymano część lotów. Z kolei władze ostrzegają mieszkańców i turystów przed zbliżaniem się do wulkanu.

 

Podczas dzisiejszej erupcji, wulkan Agung wyrzucił popiół na wysokość do 2 km, który spadł na pobliskie miejscowości. Gęsty dym zakrył część Bali. Władze ustanowiły trzeci poziom alertu w skali od 1 do 4, co oznacza, że wokół wulkanu powstała 4-kilometrowa strefa zamknięta.

Międzynarodowy port lotniczy Denpasar Ngurah Rai, który znajduje się na wyspie Bali na południowy zachód od wulkanu Agung, wciąż pozostaje czynny. Jednak liczne loty z Australii do Bali zostały anulowane. Taką decyzję podjęły malezyjskie linie lotnicze AirAsia oraz australijskie linie Jetstar Airways, Virgin Blue i Qantas. Dla ruchu lotniczego wystosowano kod pomarańczowy.

Nieregularna aktywność wulkanu Agung wywołuje duże zaniepokojenie. W listopadzie zeszłego roku, Agung wyrzucał dym i popiół na wysokość do 4 km. Zadecydowano wtedy o wstrzymaniu wielu lotów i ewakuacji ponad 100 tysięcy ludzi, mieszkających w obrębie 10 km od wulkanu.