Marzec 2018

Ludzkość czekają potężne migracje ludności. Nawet 700 mln ludzi będzie musiało uciekać, aby przeżyć

Według najnowszych badań aż 40% ludności świata jest zagrożone skutkami degradacji gleby. Przyczyny stanowią przede wszystkim zanieczyszczenia środowiska, ekstremalne warunki pogodowe, postępujące wylesianie oraz nadmierna eksploatacje gleb na potrzeby rolnictwa. Już dziś eksperci ostrzegają, że nawet 700 mln ludzi może być w niedalekiej przyszłości zmuszonych do migracji z powodu pogorszenia się właściwości fizycznych, biologicznych oraz chemicznych ziemi.

Naukowcy stworzyli raport, który informuje o tym, że dzisiejszy stan gleb nieustannie wykorzystywanych do rolnictwa jest wyjątkowo niepokojący. Zdaniem ekspertów, w miarę wzrostu naszej populacji, a zatem także zwiększonej konsumpcji, degradacja gleb może doprowadzić do szóstego masowego wymierania gatunków.

 

Konsumpcja prowadzona przez kraje wysoko rozwinięte, a także rozwój państw mniej zamożnych dotkliwie obciąża zasoby naszej planety. Ludzie stale potrzebują coraz więcej paliwa, materiałów budowlanych, żywności oraz przestrzeni, aby się pomieścić. W efekcie, do 2050 roku tylko nieco poniżej 10 % Ziemi zostanie nietknięte przez działalność człowieka – póki co jest to mniej niż 25 %.

 

Grunty najbardziej narażone na degradację znajdują się w Ameryce Środkowej, Ameryce Południowej, Afryce Subsaharyjskiej oraz w Azji. Najgorszy scenariusz, przewidywany przez naukowców, zakłada, że nawet 700 mln ludzi zamieszkujących te obszary, będzie zmuszonych do migracji z powodu niedostatku żywności oraz wody.

Każdego roku około 12 mln ha ulega degradacji. Ma to wpływ na co najmniej na pogorszenie warunków bytowych 3,2 mld ludzi na świecie. Szacuje się, że w ciągu najbliższych dziesięcioleci straty w bioróżnorodności mogą wynieść aż 38-46 %.

 

Coraz więcej mówi się o lawinowym ginięciu gatunków – gdy śmierć jednego elementu łańcucha pokarmowego pociąga za sobą kolejny. Wiadomo już, że w latach 1970-2012 średnia wielkość populacji dziko żyjących kręgowców lądowych spadła o 38 %, a gatunków słodkowodnych aż o 81 %. Jednak najbardziej dotknięte wyginięciem zostały gatunki żyjące na obszarach bagiennych, gdzie w ciągu 300 lat utracono aż 87 % bioróżnorodności, z czego 54 % od 1900 roku.

 

Naukowcy sądzą, że podstawowym czynnikiem degradacji środowiska jest brak świadomości człowieka na temat konsekwencji swoich działań. Mimo to badacze nie tracą nadziei i są przekonani, ze proces ten można jeszcze zatrzymać, choć wymaga to natychmiastowej i konsekwentnej współpracy.

 

 


Samochody autonomiczne mogą być niebezpieczne przez aktywność słoneczną

Chociaż od lat mówi się, że przyszłość transportu to pojazdy autonomiczne, wciąż nie rozwiązano wielu problemów, które uniemożliwiają ich niezawodne działanie. Jedną z takich przeszkód są awarie spowodowane promieniowaniem słonecznym.

Burze magnetyczne, czyli nagłe i intensywne zmiany pola magnetycznego, spowodowane przez koronalne wyrzuty masy ze Słońca, które wywołują zmiany parametrów fizycznych wiatru słonecznego, mogą prowadzić do zaburzenia połączeń między satelitami a nawigacją GPS używaną w samochodach autonomicznych. Wówczas powstają błędy w informacjach o położeniu pojazdu, które zakłócają jego ruch.

 

Dyrektor Narodowego Centrum Badań Atmosferycznych, Scott McIntosh, sądzi, że systemy pojazdów bezzałogowych nie mogą być zależne wyłącznie od systemu nawigacji satelitarnej GPS. Chociaż obecnie Słońce wykazuje mniejszą aktywność, to najpotężniejsze burze magnetyczne zrywają połączenia z satelitami. Ostatnie intensywne zmiany pola magnetycznego miały miejsce w kwietniu 2014 roku, a kolejne przewiduje się 11 lat później, czyli w 2023 roku.

Dziś twórcy zautomatyzowanych pojazdów głowią się nad tym, jak przechytrzyć Słońce i stopniowo odchodzą od nawigacji GPS. Wprowadzono już udoskonalenia, dzięki którym systemy nawigacyjne dronów opierają się głównie na czujnikach z impulsami laserowymi, które rejestrują najbliższe otoczenie i komunikują się bezpośrednio z systemem komputerowym. Z kolei informacje na temat tras coraz częściej przechowuje się w regularnie aktualizowanych mapach o wysokiej rozdzielczości.

 

Póki co naukowcy opracowali systemy zabezpieczające, które w razie wzmożonej aktywności słonecznej będą zatrzymywać pojazdy bezzałogowe. Chociaż twórcy systemów sztucznej inteligencji dla Uber Inc. informują, że ich pojazdy poradzą sobie z burzami magnetycznymi, to jak się to będzie miało do rzeczywistości przekonamy się za 5 lat.

 

 


Zapadliska stały się typową konsekwencją przemysłu górniczego w USA

Raport stworzony kilka tygodni temu wykazał realne zagrożenie dla milionów Amerykanów. Zachodni Teksas obfituje w duże złoża ropy naftowej oraz gazu ziemnego, które są intensywnie wydobywane. Działanie to niesie za sobą niebezpieczne konsekwencje – powstawanie lejów krasowych, które mogą dosłownie pochłonąć część stanu.

Deformacje gruntów wokół miejsc wydobywania ropy oraz gazu nie są nowym zjawiskiem. W 2008 roku na południowym Teksasie tuż obok odwiertu wydobywczego pojawiły się ogromne leje, z czego jeden jest wielkości stadionu. Od tamtego czasu mieszkańcy miast Wink oraz Kermit przyzwyczaili się do ogromnych dziur między ich miasteczkami. Niestety, zapadliska te zwiększają swoją objętość, a grunt w ich pobliżu jest coraz bardziej niestabilny.

 

Geofizycy z Uniwersytetu Southern Methodist postanowili użyć jednego z satelit Sentinel do pomiaru zmian topograficznych Teksasu w celu zbadania wypiętrzania się oraz zapadania ziemi, a także tak zwanych mikro-trzęsień, które im towarzyszą. Nie ma już wątpliwości, że są one wywołane bezpośrednio przez działalność człowieka. Jednak jakie zagrożenia może to za sobą nieść?

Część gruntów wybrzeża Zatoki Meksykańskiej jest podatna na osiadanie z przyczyn naturalnych. Jednakże zmiany topograficzne wywołane przez człowieka zachodzą od 10 do 100 razy szybciej, czasem jest to nawet kilkadziesiąt centymetrów w skali roku. Dodatkowo, zapadanie się gruntów występuje na znacznie mniejszym obszarze.

 

Zdaniem specjalistów, władze lokalne Teksasu są zupełnie nieprzygotowane do nadchodzącego niebezpieczeństwa. W samej tylko zachodniej części Teksasu znajdują się złoża wielkości 20 miliardów baryłek ropy. Dalsze wydobycie ropy może skutkować nie tylko powstawaniem kolejnych zapadlisk, ale również uszkodzeniami infrastruktury, a nawet zwiększoną aktywnością sejsmiczną obszaru.

 

 


Wielkie manewry na Morzu Południowochińskim. Chiny ogłosiły przygotowania do wojny

Na Morzu Południowochińskim doszło do kolejnej prowokacji. Pod koniec zeszłego tygodnia, amerykański niszczyciel USS Mustin demonstracyjnie zbliżył się do spornych wysp. Reakcja Chin była natychmiastowa i stanowcza – rozpoczęto wielkie manewry wojskowe, których celem jest ochrona interesów w tej części świata.

 

Chiny natychmiast zorganizowały ćwiczenia sił powietrznych na Zachodnim Pacyfiku i rozpoczęto patrole na Morzu Południowochińskim. Co więcej, niedaleko spornych wysp aktualnie odbywają się manewry morskie na niespotykaną dotąd skalę.

Wykonane przez amerykańską firmę Planet Labs zdjęcia satelitarne ujawniły, że w manewrach na morzu bierze udział przynajmniej 40 okrętów wojennych. Wśród nich są korwety, niszczyciele i okręty podwodne, a na ich czele stoi lotniskowiec Liaoning. Zachodni eksperci mówią jednogłośnie, że jest to niespotykany dotąd pokaz siły ze strony Chin.

Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza nazwała te manewry przygotowaniami do wojny. Na łamach dziennika rządowego Global Times pojawiła się wypowiedź eksperta ds. wojskowości, Songa Zhongpinga, który stwierdził, że Morza Południowochińskie oraz Wschodniochińskie będą głównymi polami przyszłych bitew i Chiny powinny się do nich przygotować. Ogłoszono również, że od teraz manewry morskie będą organizowane każdego miesiąca.

 

W tle wydarzeń na Morzu Południowochińskim obserwujemy również konflikt między Chinami a Stanami Zjednoczonymi, który może doprowadzić do wojny handlowej. Amerykanie postrzegają Chiny jako zagrożenie dla swojej dominacji nad światem, dlatego w kolejnych miesiącach i latach napięcie będzie cały czas rosnąć.

 


Naukowcy alarmują. W północnym Atlantyku przestały się rozmnażać wieloryby

Specjaliści biją na alarm. W Północnym Atlantyku w tym roku nie ma nowonarodzonych wielorybów, albo nie ma ich po prostu zbyt wiele. Chodzi o wieloryby gładkoskóre, które rozmnażają się w zimie.

Naukowcy po raz pierwszy odnotowali podobną sytuację w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Sezon godowy rozpoczyna się zwykle w listopadzie, a kończy w kwietniu. Następnie wieloryby migrują do cieplejszych wód - do wybrzeży Karoliny Południowej i wschodniego wybrzeża Florydy.

 

Każdego roku, od 1989, naukowcy rejestrowali średnio siedemnaście młodych. W obecnym sezonie nie zaobserwowano ani jednego. Od 2012 roku populacja tych ssaków maleje. Jeśli ten trend się utrzyma, wieloryby całkowicie wymrą - zauważa biolog Barb Zoodsma.

Łącznie eksperci naliczyli 450 wielorybów gładkoskórych, wśród których tylko 105 osobników osiągnęło dojrzałość płciową.

 


Szef Twittera uważa, że Bitcoin stanie się jedną globalną walutą

Bitcoin to najpopularniejsza na świecie kryptowaluta, która w przyszłości może stać się jedyną walutą świata. Zdaniem Jacka Dorsey'a, dyrektora generalnego oraz współzałożyciela platformy Twitter, Bitcoin ma szansę wyprzeć wszystkie inne waluty już w ciągu jednej dekady.

 

Szef Twittera uważa, że ta cyfrowa waluta z biegiem czasu stanie się tak popularna, iż ludzie będą z jej pomocą dokonywać transakcji praktycznie przy każdej okazji. Jack Dorsey, który sam inwestuje w Bitcoina oraz technologie związane z kryptowalutą twierdzi, że ten elektroniczny pieniądz może stać się jedynym środkiem płatniczym za 10 lat lub wcześniej.

 

W ostatnich miesiącach, wartość Bitcoina skoczyła do rekordowego poziomu niemal 20 tysięcy dolarów, po czym spadła do poziomu poniżej 8 tysięcy dolarów. Kryptowalucie brakuje przede wszystkim stabilności, dlatego nie wszyscy są tego samego zdania co szef Twittera. Oczywiście czas pokaże kto będzie mieć rację.

Wiemy jednak, że na przestrzeni ostatnich lat coraz więcej mówi się o likwidacji pieniądza fizycznego przy jednoczesnym promowaniu płatności bezgotówkowych. Po usunięciu z obiegu pieniędzy papierowych trzeba będzie wprowadzić walutę wirtualną i niewykluczone, że będzie to właśnie Bitcoin.

 


Arabia Saudyjska przyznała się do szerzenia wahhabizmu na świecie

Następca tronu Arabii Saudyjskiej, Mohammed Bin Salman, wydał zaskakujące oświadczenie. Saudyjski książę ogłosił, że za czasów zimnej wojny monarchia promowała wahhabizm na świecie na polecenie państw zachodnich. W ten sposób próbowano powstrzymać Związek Radziecki przed zdobyciem wpływów w krajach muzułmańskich.

 

Mohammed Bin Salman oficjalnie potwierdził rolę Arabii Saudyjskiej w szerzeniu radykalnego wahhabizmu podczas jego wizyty w Stanach Zjednoczonych. Promocja skrajnej islamskiej ideologii na całym świecie, zgodnie z oświadczeniem następcy tronu, była wymierzona w ZSRR. Arabia Saudyjska robiła to na polecenie swoich sojuszników z Zachodu.

 

W tej samej wypowiedzi Mohammed Bin Salman zaprzeczył, aby Arabia Saudyjska stała za islamskim terroryzmem, który obserwuje się np. w Europie i Stanach Zjednoczonych. Książę twierdzi, że Rijad stracił kontrolę nad programem szerzenia wahhabizmu, a pieniądze na ten cel przeznaczają dziś głównie saudyjskie fundacje.

Źródło: Departament Obrony USA

W takim razie jak powinniśmy interpretować promocję wahhabizmu na świecie w czasach dzisiejszych? Zastanówmy się lepiej dlaczego właściwie mielibyśmy wierzyć Arabii Saudyjskiej – państwu, które nie chciało przyjmować muzułmańskich tzw. uchodźców wojennych z Bliskiego Wschodu, ale za to chętnie finansuje budowę meczetów w islamizującej się Europie.

 


Obiecujące perspektywy metali szlachetnych

Trader21

Niedawny artykuł autorstwa Ronana Manly’ego z BullionStar dobitnie przypomniał nam o tym jak wielkim utrapieniem dla banków centralnych jest złoto.

 

W swoim tekście Manly cofnął się do lat 60-tych, kiedy to 8 banków centralnych połączyło się wokół London Gold Pool by bronić sztywnego kursu złota na poziomie 35 USD za uncję. Jednocześnie Stany Zjednoczone drukowały dolary, aby finansować wojnę w Wietnamie oraz projekt Great Society. Działania USA musiały spowodować obawy innych rządów. Nie wytrzymała Francja – generał de Gaulle zażądał wymiany francuskich rezerw dolarowych na złoto. Operacja doszła do skutku, natomiast Stany Zjednoczone nie były w stanie zrealizować wszystkich potencjalnych żądań, więc w 1971 roku podjęto decyzję o zerwaniu linku między złotem i dolarem.

 

Kolejne lata przyniosły pojawienie się kontraktów futures na złoto, których celem było wykreowanie alternatywnego rynku. Inwestorzy mieli odejść od fizycznego rynku metalu i przenieść się do kontraktów papierowych.Pod koniec lat 70-tych pojawił się pomysł odtworzenia London Gold Pool. W zapiskach rozmów bankierów centralnych z tamtego okresu można przeczytać m.in. o „konieczności złamania wiary inwestorów”.

 

Z czasem pojawiło się również coś takiego, jak rynek pożyczek złota na którym banki centralne transferują fizyczne złoto do banków bulionowych, a następnie trafia ono na rynek, dodatkowo zbijając cenę kruszcu. Wiele BC wypożyczyło swoje złoto dawno temu, a jednak metal dalej widnieje w bilansach jako „należne złoto”. W roku 1999 pojawiła się propozycja, aby „należne złoto” oraz faktycznie posiadany metal zapisywane były w bilansie w dwóch osobnych liniach. Pomysł został ostro skrytykowany m.in. przez Bank Anglii, Europejski Bank Centralny i Bundesbank, które stwierdziły, że taka zmiana mogłaby wstrząsnąć rynkiem.

 

Skąd taka niechęć do złota wśród bankierów centralnych? Stworzony przez nich system oparty jest na pustym pieniądzu bez pokrycia w jakimkolwiek aktywie materialnym, a rolę globalnej waluty rezerwowej pełni dolar. Siła nabywcza poszczególnych walut cały czas się kurczy, jednak proces ten rzadko zwraca uwagę społeczeństwa, gdyż waluty dewaluowane są w podobnym tempie (banki centralnie zgodnie współpracują w tym obszarze). Dopiero zestawienie walut z prawdziwym pieniądzem jakim jest złoto, pokazuje skalę zniszczeń dokonywanych przez banki centralne.

 

Zagrożeniem dla banków centralnych jest potencjalne porzucenie wiary w dolara i inne waluty przez tłum i przeniesienie się chociażby do złota. Oznaczałoby to rozpad systemu. Dlatego też bankierzy centralni przywiązują ogromną uwagę do tego, by móc oddziaływać na cenę złota.


Dekada dodruku


Sceptycy mogliby powiedzieć: „skoro złoto jest takim dobrym zabezpieczeniem, to dlaczego spadało podczas dodruku?”. Jeśli jednak cofniemy się do faktycznego początku skupu aktywów przez FED to zauważymy w pierwszej kolejności potężne wybicie ceny złota. Począwszy od stycznia 2009 roku (kiedy dodruk był już zatwierdzony) do sierpnia 2011 roku, kruszec podrożał o 115%.

Jednocześnie dodruk napędzał przede wszystkim ceny aktywów (nie oddziaływał bezpośrednio na ceny dóbr i usług). Ostatecznie skoro FED skupował obligacje to napędzał wzrost ich cen. Z kolei część osób, które pozbywały się obligacji, przenosiły swój kapitał do akcji czy nieruchomości. Nastąpił etap dominacji rynku w USA nad rynkami wschodzącymi, to w Stanach Zjednoczonych aktywa rosły najsilniej, a dolar się umacniał. Wszystko to było niekorzystne dla złota, natomiast warto dodać, że w tym samym czasie cena kruszcu była dodatkowo zaniżana przez banki inwestycyjne, co Trader21 opisywał chociażby na przykładzie Deutsche Banku.

Ostatecznie cena złota spadła z 1900 USD w okolice 1050 USD. Dołek zanotowano na przełomie lat 2015/2016. Patrząc z obecnej perspektywy wiemy, że był to bardzo ważny moment, gdyż to właśnie wtedy zaczęło się zmieniać otoczenie dla metali szlachetnych. Powodów było wiele, ale najważniejszy związany był z planami FED. Rezerwa Federalna wkraczała w etap powolnych podwyżek stóp procentowych, które miały przy okazji udowodnić, że z amerykańską gospodarką nie dzieje się nic złego i wytrzyma wyższe koszty kredytu.

W rzeczywistości, żeby nie sprowadzić sobie na głowę natychmiastowych problemów, FED potrzebował wyższej inflacji. Dzięki temu podwyżka stóp procentowych nie byłaby aż tak bolesna dla budżetu USA oraz korporacji, których zadłużenie byłoby dewaluowane.

Stało się oczywiste, że w kolejnych latach towarzyszyć nam będą coraz silniej negatywne realne stopy procentowe (czyli stopy procentowe z uwzględnieniem inflacji). W takim środowisku najlepiej odnajdują się metale szlachetne.

Na efekty nie trzeba było długo czekać – metale szlachetne wybiły w 2016 roku, kilka miesięcy później mieliśmy szczyt na rynku obligacji (w przypadku tego aktywa rosnąca inflacja odstrasza inwestorów).


Co dalej?


Dla określenia perspektyw metali szlachetnych bardzo ważne jest przeanalizowanie sytuacji w jakiej znajduje się FED. W opinii Jamesa Rickardsa celem Rezerwy Federalnej jest doprowadzenie stóp procentowych przynajmniej do poziomu 3,75%. Dlaczego? Jeśli dojdzie do recesji, FED obniżając stopy procentowe z takiego poziomu faktycznie wpłynie na sytuację i będzie w stanie pomóc gospodarce.

Jaką sytuację mamy obecnie? Jutro FED ma podwyższyć stopy do poziomu 1,50-1,75%. Dojście do poziomu 3,75% bez nakręcania inflacji jest niemożliwe – koszty długu natychmiast doprowadziłyby do załamania koniunktury gospodarczej. FED chce tego uniknąć tak długo, jak będzie to możliwe (dlatego też mile widziany jest słabszy dolar, który napędza inflację).  Dodatkowo, Rezerwa Federalna redukuje bilans, jednak w tym wypadku całkiem możliwy jest nagły  powrót do skupowania aktywów – przede wszystkim z konieczności utrzymania kontroli nad sytuacją.  

Podsumowując, najprawdopodobniej FED będzie niewzruszenie podwyższał stopy procentowe, jednocześnie starając się kontrolować sytuację na rynkach (przede wszystkim w obligacjach) za pomocą ewentualnego skupu aktywów.

Dla złota i srebra oznacza to otoczenie do wzrostu, przede wszystkim ze względu na inflację wyraźnie wyższą od stóp procentowych.

Kolejny rajd metali powinien mieć miejsce już w nadchodzących dniach. Zaplanowana na środę podwyżka stóp procentowych jest uwzględniona w cenach. Jeśli FED nie zaskoczy swoim komunikatem, powinniśmy zobaczyć wzrost ceny złota i srebra, a co za tym idzie wyższe notowania spółek wydobywczych. Zdaje się, że na taki scenariusz nastawiają się także największe banki inwestycyjne, które ostatnio zredukowały pozycję short na metale szlachetne.


Zespół Independent Trader

www.IndependentTrader.pl


Nagły wzrost napięcia na linii NATO-Rosja może doprowadzić po Mundialu nawet do wybuchu III wojny światowej

Gdy 28 czerwca 1914 r w Sarajewie zastrzelono arcyksięcia Ferdynanda von Habsburga nikomu nie wydawało się, że może to doprowadzić do wybuchu krwawego konfliktu zbrojnego, który objął niemal całą Europę. Jednak tak się stało i nasz kontynent spłynął krwią. Czy to możliwe, że ponad 100 lat po tych wydarzeniach kolejny zamach, tym razem w Wielkiej Brytanii, spowoduje wybuch nowego tragicznego konfliktu, który będzie można nazywać trzecią wojną światową?

 

Chodzi oczywiście o zamach na podwójnego agenta rosyjsko-brytyjskiego, Siergieja Skripala, którego dokonano na terenie Wielkiej Brytanii. Zdarzenie to wywołało potężny dyplomatyczny konflikt, który szybko eskaluje z poziomu brytyjsko-rosyjskiego na poziom NATO-Rosja. Niemal codziennie dowiadujemy się o kolejnych krajach, które wprowadziły sankcje na Rosję w postaci wydalenia dyplomatów. Krok taki planuje też Polska. W sumie nakazano opuszczenie placówek dyplomatycznych ponad 140 rsyjskim urzędnikom pracującym w ambasadach i konsulatach Federacji Rosyjskiej. Wydalono również rosyjskich obserwatorów z siedziby NATO w Brukseli. 

 

Wszystkie te czynności są retorsjami za próbę otrucia Skripala, o którą niemal od razu oskarżono rosyjskie służby. Oczywiście Rosjanie zaprzeczają, że mają z tym coś wspólnego i sugerują, powiązania Skripala z rosyjskim światem przestępczym jako przyczynę zamachu. To akurat było do przewidzenia, że strona rosyjska będzie kluczyła i dezinformowała. Jeśli jednak na chwilę zastanowimy się kto może za tym stać i jakie ma intencje, dojdziemy tylko do wniosku, że ten kto otruł Skripala z pewnością wiedział, że wina za ten zamach zostanie przepisana Rosji.

I rzeczywiście dominujące w zachodnich mediach założenie co do winnych zamachu zakłada, ze odpowiada za to Moskwa. Jest tak ze względu na rodzaj użytej do tego substancji, tak zwanego "nowiczoka", czyli bojowego środka o działaniu paralityczno-drgawkowym. Rosyjski chemik Wił Mirzajanow, który tworzył tą substancję w czasach ZSRR, twierdzi, że nawet szybkie podanie antidotum nic by nie dało, bo u zaatakowanych tą bronią chemiczną występuje nieodwracalne uszkodzenie układu nerwowego. Wspomniany Mirzajanow mieszka obecnie w USA i stamtąd rozprawia o winie Rosjan, ale czy jego osoba nie jest sama w sobie potwierdzeniem, że substancja mogła powstać gdzie indziej niż w Rosji?

Użycie w Anglii Nowiczoka było dla mnie szokiem. Naiwnie sądziłem, że publikując jego wzór w książce, udaremniłem jego użycie. Uważałem, że towarzysze z Rosji nie ośmielą się użyć trucizny, która już nie jest tajemnicą - powiedział chemik Wił Mirzajanow w wywiadzie w "Nowej Gaziecie".

Podstawowe założenie państw zachodnich jest takie, że skoro do otrucia szpiega wykorzystano substancję którą produkowano w ZSSR, to oznacza, że stoją za tym Rosjanie, którzy zrobili to bo są na tyle bezczelni, że chcieli w ten sposób zamanifestować, że dopadną zdrajców wszędzie, nawet pod prysznicem, co zresztą rzeczywiście kiedyś publicznie zadeklarował sam prezydent Władimir Putin. Według tej logiki Rosjanie po prostu chcieli żeby cały świat wiedział o tym, że to oni stoją za tym zamachem. Ale skoro sam Wił Mirzajanow potwierdził, że opublikował wzór trucizny, to czy stworzenie jej przez jakieś laboratorium jest wykluczone, a jeśli tak to dlaczego?

 

Przypadek Skripala od razu budzi to skojarzenie z zatruciem radioaktywnym polonem innego rosyjskiego agenta, Wiktora Litwinienki. Doszło do tego zresztą doszło również na terytorium Wielkiej Brytanii. Prowadzi to do oczywistych skojarzeń, że w tym przypadku mieliśmy do czynienia z powtórką schematu działania i być może sprawcom właśnie o to chodziło, aby to było oczywiste. Nie można wykluczać, że tak właśnie było, ale pewną wątpliwość budzi kwestia czasu zdarzenia, bo przecież za niecałe 3 miesiące w Rosji rozpoczną się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej.

Jest to sportowa impreza najwyższej rangi, oglądana na wszystkich kontynentach i zapewne Putin zakładał, że stanie się ona swego rodzaju wizytówką nowoczzesnej Rosji na całym świecie. Jeśli zatem nakazano celowe zlikwidowanie Skripala przed tą imprezą, to z pewnością liczono się z konsekwencjami dyplomatycznymi, którym mogą prowadzić do bojkotu Mundialu, a nawet wybuchu konfliktu NATO-Rosja, na który zanosi się od kilku lat.

 

Zatem co z teorią, wedle której za otruciem Skripala stoi ktoś inny? Na przykład jakieś inne służby specjalne lub organizacje, które dokonały prowokacji w postaci ataku na byłego rosyjskiego szpiega, pozorując go w taki sposób, aby wszelkie oskarżenia o jego inspirację i wykonanie płynęły w kierunku Moskwy. Teorię, że Rosjanie po prostu bezczelnie podpisali się pod zamachem stosując substancję, która w oczywisty sposób została z nimi skojarzona, trzeba uznać przynajmniej za równie prawdopodobną jak ta zakładająca, że "nowiczoka" użyto w tym ataku celowo właśnie po to, aby móc potem oskarżać Rosję.

 

Wątpliwości zatem istnieją  i dobrze by było aby pojawiły się jakieś niepodważalne dowody potwierdzające udział rosyjskich służb w tym zamachu. Wtedy sprawa będzie jasna, bo obecnie jesteśmy po prostu przekonywani w zachodnich mediach, że za wszystkim stoją Rosjanie i jest to oficjalna wersja. Po prostu zakłada się, że bezrefleksyjni pochłaniacze propagandy będą w to wierzyć bez dowodów, tak jak uwierzyli w broń masowego rażenia w Iraku, czy w mityczną likwidację Osamy bin Ladena. I prawdopodobnie założenie to jest słuszne.

 

Trzeba przyznać, że nagle nastały bardzo niebezpieczne czasy. W najlepszym przypadku wracamy do nowej zimnej wojny, a w najgorszym przygtowujemy się do konfliktu zbrojnego, w którym Polska prawie na pewno będzie państwem frontowym. Gdy słyszymy buńczuczne wypowiedzi polskichc polityków, którzy  przebierają nogami aby ruszyć na Moskwę wraz z Amerykanami, można odnieć wrażenie, że chyba rządzą nami wyłącznie agenci obcych mocarstw, bo polityka zagraniczna Polski ponownie, po 70 latach sprawia wrażenie samobójczej.

Gdy już do tej wojny NATO z Rosją dojdzie, to działająca obecnie u władzy ekipa, nazywana złośliwie przez Grzegorza Brauna "grupą rekonstrukcyjną przedwojennej sanacji", szybciutko przeistoczy się w "grupę rekonstrukcyjną ucieczki polskiego rządu do Rumunii", a my zostaniemy w problemem i wojenną pożogą, która z pewnością jeszcze bardziej zniszczy nasz kraj. Wiele na to wskazuje, że trwają ostatnie przygotowania do wojny z Rosją, propagandowe i realne, a pretekstów do jej rozpoczęcia jest aż nadto.

 

 


NASA znów opóźniła start Kosmicznego Teleskopu Jamesa Webba

Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba, następca teleskopu Hubble'a, jednak nie pojawi się na orbicie w przyszłym roku. Agencja NASA powiadomiła, że plany po raz kolejny uległy zmianie. Teleskop nowej generacji może rozpocząć pracę najwcześniej w maju 2020 roku.

 

Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba to najdroższy projekt naukowy USA. Według początkowych założeń, prace nad tym urządzeniem miały pochłonąć od 1 do 3,5 miliarda dolarów, zaś sam teleskop miał być gotowy do pracy już w latach 2007-2011. Jednak liczne opóźnienia nie tylko przedłużają prace nad tym projektem, ale także powiększają koszty.

NASA zainwestowała w nowy teleskop 7,3 miliarda dolarów. Jeśli przekroczy kwotę 8 miliardów dolarów, Kongres będzie musiał dokonać ponownej autoryzacji projektu. Amerykańska agencja kosmiczna twierdzi, że poszczególne elementy tego urządzenia muszą przejść przez osobne testy jeszcze zanim zostaną zintegrowane. Dopiero potem po złączeniu wszystkich części w całość odbędą się ostatnie testy, które potwierdzą gotowość teleskopu do pracy na orbicie.

Źródło: Bobarino/Wikipedia/CC BY-SA 3.0

Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba ma zastąpić teleskop Hubble'a, który pracuje na orbicie od 1990 roku. Konstrukcja posiada 18 heksagonalnych luster ułożonych na wzór plastra miodu. Zwierciadło posiada średnicę 6,5 metra i jest 2,5 raza większe niż w Teleskopie Hubble’a.

 

Start Teleskopu Jamesa Webba miał odbyć się w 2019 roku, lecz został przełożony na maj 2020 roku. Nie ma oczywiście pewności, czy NASA znów nie przełoży daty startu. Testy tego urządzenia są potrzebne, aby mieć absolutną pewność, iż teleskop nowej generacji będzie działał bezawaryjnie.

 


Niespodziewana wizyta Kim Dzong Una w Chinach

Wczoraj w Pekinie pojawił się tajemniczy opancerzony pociąg. Dopiero dziś, chińskie władze oficjalnie potwierdziły, że do stolicy osobiście przybył Kim Dzong Un. Lider Korei Północnej rozmawiał z Xi Jinpingiem w sprawie jego przyszłego spotkania z Donaldem Trumpem oraz likwidacji broni nuklearnej.

 

Lokalne media podają, że Un chce szczytu Korei Północnej ze Stanami Zjednoczonymi i godzi się na rozbrojenie swojego kraju dla zachowania pokoju na Półwyspie Koreańskim. Otrzymaliśmy więc potwierdzenie, że Pjongjang nie zmienił zdania w tej kwestii, choć Korea Południowa i USA zapowiadały, że w najbliższym czasie zorganizują kolejne manewry wojskowe.

 

Co ciekawe, jest to dopiero pierwsza wizyta zagraniczna Kim Dzong Una od 2011 roku, czyli odkąd został liderem Korei Północnej. Jego wczorajsze rozmowy z Xi Jinpingiem mają oznaczać, że Pjongjang będzie teraz kierował się dyplomacją. Jutro w Korei Południowej pojawi się specjalny wysłannik Chin, Yang Jiechi, aby przedstawić tamtejszemu rządowi szczegóły tego spotkania. Może to być zapowiedź zbliżającego się zebrania, w którym wezmą udział liderzy obu Korei – Kim Dzong Un i Moon Jae-in.

 

Dwa tygodnie temu w Szwecji pojawił się Minister Spraw Zagranicznych Korei Północnej, Ri Yong-ho. Wkrótce ma dojść do przełomowego spotkania Kim Dzong Una i Donalda Trumpa. Na dzień dzisiejszy nie wiadomo kiedy i gdzie dokładnie odbędzie się to spotkanie – możliwe, że dojdzie do niego właśnie w Szwecji, która pełni rolę pośrednika dyplomatycznego pomiędzy Koreą Północną a Stanami Zjednoczonymi.

 


Amerykańscy naukowcy wynaleźli broń dźwiękową

Pentagon pracuje nad bronią dźwiękową, która może sprawić, że ludzie będą doświadczali omamów słuchowych. Wynalazek ten ma na celu działanie bez użycia przemocy w kryzysowych sytuacjach.

Wynalazek został opracowany w ramach amerykańskiego wojskowego programu tworzącego nieśmiercionośne bronie (Joint Non-Lethal Weapons Program – JNLWD). Nowa broń ma na celu bezpieczne rozpraszanie tłumów, tłumienie zamieszek, a także ma zniechęcać do używania przemocy.

Ci, którzy znajdą się w „linii ognia”, mogą doświadczać omamów słuchowych, imitujących np. wystrzał z broni palnej, co może zniechęcić do dalszych aktów agresji. Tłum może również ulec manipulacji poprzez słuchanie niepokojących dźwięków oraz głosów.

 

Nowa broń wykorzystuje dwa lasery. Pierwszy wystrzeliwuje wiązkę skupionego światła przez 10–15 sekund, zrywając elektrony z cząsteczek powietrza i tworząc plazmę. Następnie drugi laser strzela w pole plazmowe, manipulując nim w taki sposób, aby wytworzyć dźwięk oraz światło.

Broń ta jest na tyle precyzyjna, że może skierować sygnał dźwiękowy na konkretną osobę, podczas gdy tłum wokół niej nie jest w stanie nic usłyszeć. Co ciekawe, ta sama technologia może być również wykorzystywana jako forma dalekosiężnej komunikacji. Sygnał ten może przemieszczać się nawet na 20–30 km.

 

 


Nowa technologia radykalnie przyspieszy pracę komputerów

Naukowcy z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie przedstawili technologię, która według ich zapewnień przyspieszy prace komputerów stukrotnie.

 

Technologia pamięci nieulotnej jest szeroko stosowana w nowoczesnych urządzeniach, tj. w dyskach twardych, napędach magnetycznych i pamięci flash. Według fizyków z Uniwersytetu Hebrajskiego, wraz z rozwojem fotoniki krzemowej stało się możliwe zintegrowanie pamięci flash z urządzeniami fotonicznymi. Obecnie istnieją już urządzenia fotoniczne oparte na mikroukładach - mikrorezonatory, ale ich właściwości, takie jak częstotliwość, są poważnie ograniczone. Łącząc lotną pamięć flash z krzemowymi obwodami fotonicznymi, naukowcy stworzyli technologię, która, ich zdaniem, może przyspieszyć pracę komputerów stukrotnie. Technologie optyczne są dziś stosowane w liniach komunikacyjnych - na przykład w kablach światłowodowych, które przesyłają sygnały optyczne w postaci fotonów.

 

Dr Uriel Levy, szef grupy badawczej z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie uważa, że zastosowanie tej metody w mikrorezonatorach ma pewne ograniczenia. Jego zdaniem fotonika krzemowa jest obiecującym kierunkiem, więc włączenie do niej lotnej pamięci flash sprawi, że komputery będą szybsze. Zespół naukowców zademonstrował to na strukturze MONOS (struktura metal-tlenek-tlenek-krzem). MONOS pozwala trzymać ładunek w cienkiej warstwie azotku krzemu, co z kolei zmienia częstotliwość rezonansową.

„Nasze odkrycie pomoże stworzyć nowe, bardziej wydajne urządzenia bezprzewodowe, które będą w stanie przesyłać dane ze znacznie większą prędkością. W świecie wysokich technologii będą one decydującą zaletą” – tłumaczy dr Levy.

Fotonika krzemowa jest obiecującym kierunkiem w elektronice, który powinien zmniejszyć zużycie energii, jednocześnie zwiększając przepustowość. Dzięki temu inżynierowie tworzą mikroukłady elektroniczno-optyczne oparte na kryształach krzemu. Chipy oddziałują na sygnały optyczne, a nie elektryczne.

 

W ubiegłym roku naukowcy z Caltech (California Institute of Technology) opracowali układ komputerowy, który może przechowywać informacje kwantowe w postaci światła w kubitach (ang. qubit od quantum bit, bit kwantowy) – jest to najmniejsza i niepodzielna jednostka informacji kwantowej.

 


Wyborcy w Zimbabwe będą identyfikowani za pomocą odcisków palców

Rząd Zimbabwe podpisał umowę z amerykańską firmą Ipsidy, specjalizującą się w opracowywaniu i wdrażaniu systemów biometrycznych. System skanowania odcisków palców dostarczony przez firmę zostanie wykorzystany do rejestracji wyborców w nadchodzących wyborach prezydenckich, donosi IAfrikan.

 

W listopadzie 2017 r. w Zimbabwe doszło do wojskowego zamachu stanu, podczas którego obecny prezydent Robert Mugabe został zawieszony. Mugabe był u władzy przez prawie 30 lat. Po raz pierwszy objął stanowisko prezydenta 31 grudnia 1987 r. Opozycja wielokrotnie oskarżała polityka o fałszowanie wyników wyborów - na przykład przed wyborami w 2008 roku okazało się, że liczba wydanych kart do głosowania przekracza liczbę prawdziwych wyborców o trzy miliony. Komisja wyborcza Zimbabwe będzie używać odcisków palców do rejestrowania list wyborców, aby wykluczyć oszustwa wyborcze w drodze głosowania.

 

Amerykańska firma Ipsidy wygrała przetarg na dostarczenie swojej technologii biometrycznej do głosowania rozpisanego przez rząd Zimbabwe w połowie marca. Technologie firmy zostaną wykorzystane do sporządzenia listy wyborców na podstawie danych biometrycznych zebranych w 2017 roku. Użycie odcisków palców uniemożliwi wprowadzenie kart do głosowania lub powtórzenie głosowania. Jak dotąd nie podano jednak, jak dokładnie dane biometryczne będą wykorzystywane. Nie wiadomo, czy przy rejestracji w lokalu wyborczym, czy w samej kabinie wyborczej.

 

Najbliższe wybory prezydenckie w Zimbabwe muszą zostać zakończone przed końcem tego roku. Na razie obowiązki głowy państwa pełni były prezydent Emmerson Mnangagwa. Tradycyjnie odciski palców są wykorzystywane w kryminalistyce do wyszukiwania śladów pozostawionych przez potencjalnych przestępców. Ostatnio tego typu dane biometryczne są często używane do uwierzytelniania, na przykład jako hasło do rozmaitych urządzeń lub w oficjalnych dokumentach.

 


Afryka może przyjąć jedną wspólną walutę cyfrową

Prezydent Republiki Południowej Afryki Cyril Ramaphosa wystosował odważną propozycję ustanowienia jednej wspólnej waluty dla wszystkich państw tego kontynentu. Dla Afryki oznacza to przede wszystkim stopniowe znoszenie granic i zjednoczenie kontynentu, a być może nawet utworzenie jednego ogromnego superpaństwa poprzez likwidację państw narodowych.

 

Na niedawnym szczycie Unii Afrykańskiej, większość członków podpisało traktat ustanawiający Kontynentalny Obszar Wolnego Handlu. Porozumienie to pozwoli zwiększyć handel pomiędzy krajami afrykańskimi. Teraz prezydent RPA zaproponował utworzenie jednej kontynentalnej waluty, gdyż obecnie w Afryce operuje się ponad 40 różnymi walutami, a niektóre z nich są praktycznie bezwartościowe. Co ciekawe, pomysł ten pojawił się po raz pierwszy już w 1991 roku, czyli równe 8 lat przed wprowadzeniem waluty euro w Europie.

 

RPA jest mocno zainteresowana kryptowalutami. W krajach afrykańskich funkcjonują różne serwisy, które ułatwiają transakcje bezgotówkowe. Jednak Cyril Ramaphosa mówi o wprowadzeniu jednego afrykańskiego pieniądza – fizycznego lub bezgotówkowego. Z dużym prawdopodobieństwem będzie to waluta cyfrowa, gdyż ułatwi ona handel nie tylko w samej Afryce, ale także na poziomie międzykontynentalnym.

Flaga Unii Afrykańskiej

Przypuszcza się, że taka ogólnoafrykańska waluta może pojawić się w nadchodzących latach. Będzie to kolejny istotny krok dla powstania jednego państwa kontynentalnego – czegoś w rodzaju Stanów Zjednoczonych Afryki, których utworzenia chciał Muammar Kaddafi. W podobnym kierunku zmierza Unia Europejska, która planuje wchłonąć państwa członkowskie i przekształcić się w mocarstwo.