Lipiec 2017

Google pracuje nad algorytmem, który będzie przewidywał konsekwencje podejmowanych przez siebie decyzji

Sztuczna inteligencja rozwija się bardzo dynamicznie. Niektórzy futurolodzy uważają, że już za kilka dekad powstaną tak zaawansowane systemy, iż będą mogły w pełni naśladować pracę ludzkiego mózgu, a z biegiem lat nawet przewyższą człowieka pod względem umysłowym. Jednak sztuczna inteligencja, aby mogła z powodzeniem dorównać człowiekowi, musi uzyskać nawet tak podstawowe zdolności jak np. umiejętność wyobrażania sobie różnych scenariuszy. Okazuje się, że korporacja Google właśnie nad tym pracuje.

 

Brytyjska firma DeepMind, która w 2014 roku została przejęta przez Google, rozwija nowy niezwykły algorytm. Oprogramowanie to ma wyróżniać się możliwością przewidywania konsekwencji swoich decyzji zanim zostaną w ogóle podjęte. Maszyna, zanim bezmyślnie podejmie jakiekolwiek działanie, będzie mogła "zastanowić się" czy dane rozwiązanie pozwoli uzyskać oczekiwane efekty. 

 

Badacze opracowali sztuczną sieć neuronową, która uczy się wyciągać przydatne informacje i które będzie mogła wykorzystać w przyszłości przy podejmowaniu decyzji. System może nauczyć się stosować różne strategie i tworzyć plany działania. Nowe rozwiązanie okaże się bardzo pomocne w sytuacjach gdy algorytm napotka zupełnie nową dla siebie sytuację, która wymaga doświadczonego podejścia, lub gdy podjęcie danej decyzji będzie wiązało się z nieodwracalnymi w skutkach konsekwencjami.

 

Firma DeepMind przetestowała swój algorytm na przykładzie gry Sokoban, która wymaga od gracza umiejętności planowania i rozumowania. Gra polega na ustawianiu skrzyń w wyznaczonych miejscach. Inteligentny bot w rzeczywistości nawet nie znał zasad gry a programiści zwizualizowali jego "przemyślenia". Sztuczna inteligencja jest na wczesnym etapie rozwoju, lecz gdy opanuje umiejętność przewidywania konsekwencji swoich działań do perfekcji będziemy mogli mówić o prawdziwej rewolucji. Przecież nawet człowiek, istota rozumna, nie potrafi w pełni wykorzystywać swoich zdolności.

 


Kim Dzong Un ogłosił, że całe USA znajdują się w zasięgu jego rakiet

Amerykanom zdecydowanie nie jest już do śmiechu. Korea Północna przeprowadziła kolejny test balistyczny. Tym razem potwierdzono, że odpalony pocisk posiada zasięg międzykontynentalny, zatem może zagrozić Stanom Zjednoczonym. Północnokoreański lider Kim Dzong Un skomentował, że teraz całe USA znajdują się w zasięgu rażenia, a Korea Północna jest w stanie odpalić rakiety w dowolnym miejscu i w dowolnym czasie.

 

Międzykontynentalny pocisk balistyczny Hwasong-14 został wystrzelony w piątkową noc z prowincji Chaganga, która znajduje się w północnej części kraju. Rakieta osiągnęła wysokość ponad 3 700 kilometrów, pokonała niemal 1 000 kilometrów i wpadła do Morza Japońskiego. Zwrócono uwagę, że Korea Północna po raz pierwszy przeprowadziła test w nocy i również po raz pierwszy odbył się w Chaganga.

Reakcją Korei Południowej i Stanów Zjednoczonych było zorganizowanie wspólnych manewrów rakietowych. Seul domaga się wzmocnienia wojsk przy granicy z Koreą Północną i zapowiada rozmieszczenie dodatkowych systemów antybalistycznych THAAD, których instalacja została wstrzymana. Zaczęto również dyskutować nad rozwiązaniami militarnymi i oskarżać Chiny o brak działań. W grę mogą również wchodzić sankcje, które jak widać nie robią na Korei Północnej praktycznie żadnego wrażenia.

 

Jeszcze zanim Pjongjang przeprowadził test rakietowy amerykański generał Mark Milley stwierdził, że "czas powoli ucieka" i będzie trzeba podjąć jakąś decyzję. Jeśli nie będą to działania dyplomatyczne, to z pewnością będzie to reakcja militarna. W amerykańskim rządzie znajdują się również zwolennicy prewencyjnego uderzenia na Koreę Północną, co może wywołać wielką wojnę na Półwyspie Koreańskim i pociągnąć za sobą śmierć i zniszczenie. Jak dobrze wiemy, Chiny cały czas przygotowują się na każdy scenariusz i biorą pod uwagę nawet interwencję zbrojną.

 

Źródła:

http://freebeacon.com/national-security/army-chief-staff-cautions-time-running-north-korea/

http://www.telegraph.co.uk/news/2017/07/28/north-korea-appears-have-fired-missile-japanese...


Budowa muru obiecanego przez Trumpa rozpocznie się w styczniu 2018 roku

Zaangażowane w sprawę prywatne firmy oraz funkcjonariusze Urzędu Celnego i Ochrony Granic (CBP) Stanów Zjednoczonych informują, że od stycznia 2018 roku w Santa Ana Wildlife Refuge – rezerwacie przyrody w południowej części Teksasu rozpocznie się budowa pierwszej części muru, obiecanego przez Donalda Trumpa.

 

Według oficjalnych planów, CBP planuje zbudować 18-metrowy mur, który będzie ciągnął się przez prawie 5 kilometrów. Betonowy mur ma być dodatkowo wyposażony w stalowy płot, przypominając mur zbudowany niecałą dekadę temu w pobliżu meksykańskiego stanu Hidalgo. 

W wyznaczonym terenie rozpoczęto już prace przygotowawcze, oceniając między innymi stan gleby. Według informatorów, w budowę muru zaangażowała się między innymi globalna firma inżynierska Michael Baker International.

Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego wybrał Santa Ana Wildlife Refuge jako pierwszy obszar na budowę muru granicznego, ponieważ jest on własnością rządu federalnego, co pozwala uniknąć przepychanek prawnych z prywatnymi właścicielami gruntów. Tymczasem co najmniej 95% przygranicznych ziem jest własnością prywatną, w wielu przypadkach toczą się już sprawy sądowe.  

 


Pandy nadal są na skraju wyginięcia

Według najnowszych badań, pandy wielkie mogą wyginąć pomimo wysiłków związanych z ochroną, które powszechnie uważane są za sukces. Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody (IUCN) uznała niedawno, że pandy nie są już oficjalnie gatunkiem zagrożonym wyginięciem, lecz jedynie „wrażliwym” na wyginięcie.

 

To nadal oznacza, że zwierzę stoi w obliczu „wysokiego ryzyka wyginięcia na wolności” – a nie, jak poprzednio, „bardzo wysokiego ryzyka”.  Nowe badania sugerują, że prawdziwa sytuacja może być jednak nieprawidłowo oszacowana.

Praca naukowa opublikowana w czasopiśmie „Ecological Modelling” mówi o tym, że liczba pand wielkich i obszar, na którym mogą żyć te zwierzęta wzrósł w ciągu ostatnich 10 lat. Nie uwzględniono jednak, że siedliska stały się mniejsze, ale bardziej rozproszone. Populacje pand mieszkających na oddalonych od siebie terenach były więc tak naprawdę niewielkie, a więc obarczone dużym ryzykiem wyginięcia.

 

55 procent tych grup liczyło mniej niż 10 osobników, a tylko 33 procent miało ich ponad 30, co jest uważane za minimalną liczbę, aby zapewnić przetrwanie populacji.

 

Nie możemy koncentrować się tylko na ogólnej liczbie dzikich pand i całego obszaru siedlisk, ignorując ich rozproszenie i izolację populacji.” – twierdzą naukowcy. – „Łączny obszar siedlisk i wielkość populacji wzrosły wraz ze wzrostem stopnia ich rozproszenia.”

Obawa ta wzrasta wraz z tempem, w którym giną gatunki na naszej planecie, głównie w wyniku działalności człowieka. Poziom ten jest obecnie podobny do wskaźników, które miały miejsce podczas pięciu globalnych masowych wyginięć ostatnich 500 milionów lat, spowodowanych m. in. deszczami meteorytów, czy wybuchami wulkanów.

 

Ogromna skala niszczenia przyrody przez działalność człowieka jest jednym z powodów, przez które nasza epoka została określona terminem Antropocenu. Nazwa zaproponowana przez Paula Crutzena nawiązuje do wpływu człowieka na procesy przyrodnicze zachodzące na Ziemi. Urbanizacja, zanieczyszczenie środowiska, czy kości wyginiętych gatunków z naszych czasów ostatecznie przyczynią się do utworzenia rozpoznawalnej linii skał w przyszłości.

 


Hongkong rozważa import drobiu z Ukrainy

Delegacja z Centrum Bezpieczeństwa Żywności Specjalnej Chińskiej Strefy administracyjnej w Hongkongu bada możliwość importowania drobiu z Ukrainy, jak głosi komunikat wydany przez Państwową Służbę Bezpieczeństwa Żywienia i Praw Konsumenckich Ukrainy.

 

Poinformowano, że delegacja z Chin znajduje się na Ukrainie, aby ocenić warunki produkcji żywności oraz odbyć spotkanie z kierownictwem Państwowej Służby Ochrony Konsumentów.

 

Strona ukraińska przedstawiła na spotkaniu główne założenia dotyczące jej podejścia w zakresie kontroli nad stanem zdrowia, sposobu opieki nad zwierzętami oraz państwowej kontroli bezpieczeństwa w postaci zasad i restrykcji obowiązujących przy okazji przeprowadzania inspekcji. Opisano również proces zdobywania certyfikatów, które umożliwiają przeznaczenie produkowanej żywności na eksport.

„Podczas wizyty delegacja z Hongkongu zapozna się z (…) procedurami państwowych kontroli w ubojniach, na farmach oraz w centrach pakowania, a także pozna szczegóły działania państwowej sieci laboratoriów. Jako punkty planowanej wizyty delegacja podkreśliła rejon Czerkasy, Winnicy i Kijowa.”

Wcześniej plotki donosiły, jakoby to Irak planował zainwestowanie 15 milionów dolarów w produkcję drobiu na Ukrainie.

 


Islamscy imigranci z Calais znów napadają na kierowców ciężarówek

Nielegalni imigranci ponownie zaczynają napadać na ciężarówki, które przemierzają autostradę w Calais i kierują się do Wielkiej Brytanii. Podczas gdy francuski rząd nie potrafi zapanować nad sytuacją we własnym kraju, brytyjskim kierowcom polecono, aby nie zatrzymywali się w pobliżu portu w Calais dla własnego bezpieczeństwa.

 

Najnowszy przypadek ma miejsce około miesiąc po tym, jak młodzi imigranci przyczynili się do śmierci polskiego kierowcy. Na autostradzie A16 uformowano barykadę, która miała zmusić nadjeżdżające pojazdy do zatrzymania się. Polski kierowca nie zdążył jednak wyhamować i uderzył w tył ciężarówki. Jego śmierć wcale nie poprawiła sytuacji w Calais, gdzie zorganizowane grupy przestępcze kontynuują napaści na kierowców.

Ostatni atak również miał miejsce na autostradzie A16. Kierowca ciężarówki zatrzymał się w pobliżu miejscowości Marck, która sąsiaduje z Calais. Gdy grupa nielegalnych migrantów próbowała wedrzeć się do pojazdu, kierowca wysiadł, aby ocenić wyrządzone przez nich szkody. Wtedy banda młodych mężczyzn rzuciła się na niego. Brytyjczyk został uderzony cegłą w okolice głowy i ciężko ranny leżał na jezdni. Z kolei przestępcy ukradli ciężarówkę i wyruszyli w kierunku Wielkiej Brytanii, lecz po pokonaniu około 8 kilometrów zostali zatrzymani. Policja znalazła wewnątrz pojazdu 20 ukrywających się ludzi. Ranny brytyjski kierowca został w ciężkim stanie zawieziony do szpitala.

 

Oczywiście należy spodziewać się kolejnych tego typu napaści. Calais ponownie oblegane jest przez nielegalnych migrantów, którzy żyją na ulicach lub ukrywają się w pobliskich lasach. Tym razem formują się jednak w mniejsze grupy, aby nie zwrócić na siebie uwagi policji, która zabrania rozkładania namiotów. Ich głównym celem jest dotarcie do Wielkiej Brytanii i jak widać są zdolni do wszystkiego.

 

Źródła:

https://www.ft.com/content/8d3702b0-720f-11e7-93ff-99f383b09ff9

http://www.express.co.uk/news/world/832557/migrant-attack-calais-trucker-over-head-with-brick


Czy czeka nas wojna w Zatoce Perskiej?

Na początku czerwca Arabia Saudyjska zerwała stosunki dyplomatyczne z Katarem. Wkrótce jej śladami podążyły Egipt, Bahrajn oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie. Pod adresem Kataru padły oskarżenia dotyczące wspierania terroryzmu oraz nadmiernego zbliżenia z Iranem.

 

Po stronie Kataru wyraźnie opowiedziało się kilka państw. Jednym z nich była Turcja – prezydent Erdogan stwierdził, że zachowanie Arabii Saudyjskiej jest sprzeczne z wartościami promowanymi przez Islam. Z kolei turecki parlament podjął decyzję o wysłaniu żołnierzy do swojej bazy wojskowej w Katarze.

 

Wsparcie dla Katarczyków nadeszło również ze strony Iranu, który zgodził się dostarczać żywność (do tej pory 80% produktów pochodziło z Arabii Saudyjskiej). Warto także wspomnieć, że linie lotnicze Qatar Airways docierają dziś do Europy korzystając właśnie z irańskiej przestrzeni lotniczej.

 

Dla Teheranu obecna sytuacja to świetna okazja na poprawę własnej pozycji. Ostatecznie zerwanie stosunków dyplomatycznych przez Arabię, Egipt, Bahrajn oraz ZEA oznacza, że słabnie antyirański blok państw z Zatoki Perskiej.

 

Wiemy już kto poszedł w ślady Arabii Saudyjskiej oraz kto stanął po stronie Iranu. Co z najważniejszym graczem w tej rozgrywce?

 

USA pozostają sojusznikiem zarówno Arabii Saudyjskiej, jak i Kataru. Póki co, Waszyngton namawia Arabię Saudyjską do normalizacji stosunków z Katarem, twierdząc, że obecna sytuacja utrudnia walkę z Państwem Islamskim. Trudno o większą hipokryzję – z maili Hillary Clinton jasno wynika, że to właśnie Katar i Arabia Saudyjska są głównymi sponsorami terrorystów.


O co naprawdę chodzi?

W 1971 roku w Katarze odkryto największe pojedyncze złoże gazu ziemnego na świecie. Nosi ono nazwę Pola Północnego i zawiera 20% potwierdzonych zapasów gazu na świecie.

 

Odkrycie dość szybko przełożyło się na ogromne zyski. W 1997 roku Katar po raz pierwszy eksportował skroplony gaz ziemny, a następnie zdecydowanie postawił na rozwój tej technologii. Nawiązano współpracę z gigantami typu Exxon, Total czy Shell, a na samym Polu Północnym pojawiła się zaawansowana infrastruktura. W międzyczasie doszło do powstania floty zbiornikowców, które obecnie zaopatrują świat w gaz z Kataru.

 

Część gazu, która pierwotnie miała trafić do USA (z powodu łupków temat stał się nieaktualny) skierowano w inną stronę. Wykorzystując nowoczesne technologie Katarczycy zaczęli na bazie gazu tworzyć np. smary czy paliwa.

 

Oczywiście tak duże zasoby gazu znacząco zwiększyły możliwości finansowe Kataru. Nie zapomniano o budowaniu medialnej otoczki – to właśnie Katarczycy założyli bardzo popularną telewizję Al-Jazeera. Z kolei ponad 300 mld USD zainwestowano w akcje największych koncernów z całego świata. Przykłady można znaleźć w poniższej tabeli.

W ten sposób Katar zacieśnił swoje powiązania z wieloma krajami, zwłaszcza USA i Wielką Brytanią.

 

Należy mieć świadomość, że gaz będący bronią Kataru jest o wiele czystszy od ropy naftowej na której dotąd skupiała się uwaga świata, a która stanowi fundament obecnej pozycji Arabii Saudyjskiej. Dodatkowo, rozwój technologiczny doprowadził do ograniczenia kosztów pozyskiwania i transportu gazu, co tym bardziej wzmocniło pozycję Kataru i osłabiło Saudyjczyków. Mówiąc najprościej: gaz stał się konkurentem dla ropy naftowej.

 

Zanim jednak przejdziemy do analizy poczynań Arabii Saudyjskiej warto zostać przy samym rynku gazu i spojrzeć na niego z szerszej perspektywy. Zwróćcie uwagę na poniższą mapę.

Zawiera ona proponowane trasy dwóch gazociągów, mających łączyć Zatokę Perską z Europą. Niebieska linia to projekt gazociągu wspieranego przez Stany Zjednoczone. Zaczyna się w Katarze i wiedzie przez Arabię Saudyjską, Jordanię i Syrię.

 

Czerwona linia to zakładana trasa gazociągu, któremu sprzyja Rosja. Gaz pochodziłby z Iranu, a następnie przez Irak i Syrię miałby trafiać do Europy.

 

Nie trzeba zbyt długo patrzeć na mapę, by uświadomić sobie, że w najgorszym położeniu znalazła się Syria – stąd przeciągająca się wojna w tym kraju. Źle wygląda również sytuacja Iraku. Te dwa państwa padają ofiarą walki o to, kto zapanuje na rynku gazu. W mainstreamowych mediach nikt jednak o tym nie wspomina.

 

Niewielkim plusem sytuacji jest fakt, że kraje zasobne w gaz (Irak i Katar) pozostają w dobrych stosunkach.

 

Mamy zatem sytuację w której Arabia Saudyjska i Katar teoretycznie grają w jednej drużynie. Przez wiele lat wszystko układało się jak należy – oba kraje notowały gigantyczne profity ze sprzedaży surowców energetycznych i sponsorowały terrorystów, osłabiając inne państwa. Z czasem jednak cena ropy naftowej zaczęła spadać, co uderzyło w budżet Saudyjczyków. Najpierw skończyły się nadwyżki, a ostatecznie bilans przychodów i wydatków przestał się spinać.

 

Ze względu na pogarszającą się sytuację finansową, Arabia Saudyjska podjęła decyzję o sprzedaży części udziałów Aramco, czyli koncernu zajmującego się wydobyciem ropy. Mają one trafić w ręce Chińczyków. W tym miejscu należy jasno zaznaczyć, że Saudyjczycy mogli w pierwszej kolejności ograniczyć gigantyczne wydatki na zbrojenia i odpuścić sobie bombardowanie bezbronnego Jemenu (kompletnie wyciszona sprawa). Wygląda jednak na to, że mentalnie władze Arabii Saudyjskiej wciąż tkwią w średniowieczu, co ostatecznie uniemożliwiło im podjęcie rozsądnej decyzji.

 

Wszystko wskazuje na to, że trudniejsza sytuacja finansowa oraz wzrost konkurencyjności gazu sprawiły, że Arabia Saudyjska postanowiła ostrzej zawalczyć w swoim regionie. Stąd też głośna decyzja o zerwaniu stosunków dyplomatycznych z Katarem. Pytanie brzmi: co stanie się dalej?

 

Saudyjczycy nie mogą tak po prostu rozpocząć konfliktu z Katarem, gdzie wiele koncernów zainwestowało swoje środki. Dodatkowo, na terenie Kataru znajduje się największa baza wojskowa USA w tym rejonie świata, w której stacjonuje 11 tysięcy amerykańskich żołnierzy. To wszystko jeszcze bardziej komplikuje sytuację.

 

Kluczowe jest zachowanie Stanów Zjednoczonych. Dla Waszyngtonu sytuacja jest bardzo wygodna. Po pierwsze, Amerykanie mogą próbować „pokazowo” pogodzić Katar i Arabię Saudyjską, co nieco ociepliłoby wizerunek mocarstwa (mocno nadszarpnięty w ostatnich latach). Po drugie, USA mogą przeczekać sytuację, patrząc jak oba kraje wzajemnie się osłabiają. Ostatecznie na tym polega polityka.

 

Z czasem pogarszająca się sytuacja może zmusić Saudyjczyków do sprzedawania kolejnych aktywów, podobnie jak ma to miejsce w przypadku Aramco. Niewykluczone, że właśnie wówczas Amerykanie wejdą do akcji.


Wnioski

Po raz kolejny napięcia na arenie międzynarodowej mają związek z surowcami. Nowość stanowi fakt, że tym razem problemem nie jest sama ropa, lecz wzrost konkurencyjności gazu.

 

Wiele zależy od Stanów Zjednoczonych. Wydaje się, że jakiekolwiek poparcie USA dla napaści Saudyjczyków na Katar nie wchodzi w grę. Wręcz przeciwnie – prędzej można byłoby wyobrazić sobie „podmianę” władz w Arabii Saudyjskiej. Tym niemniej najbardziej prawdopodobny jest scenariusz w którym obecne napięcie będzie od czasu do czasu nieco podsycane – wszystko z korzyścią dla USA, ale również dla Iranu.

 

Przypadek Arabii Saudyjskiej stanowi idealne potwierdzenie dla naszego artykułu pt. „Przerośnięte państwo gwarancją problemów” . W czasie kiedy Saudyjczycy notowali ogromne zyski, pieniądze były marnotrawione. Dodatkowo, wprowadzono masę różnego rodzaju dodatków socjalnych. Teraz, kiedy sytuacja finansowa pogorszyła się, władza boi się likwidować socjal. Zamiast tego, przywódcy decydują się szukać wpływów poza granicami, co wywołuje napięcia i konflikty.

--

Zespół Independent Trader

www.IndependentTrader.pl


Rosja tworzy pociski z technologią sztucznej inteligencji

Zdaniem producentów broni, Rosja chce rozwijać nową generację pocisków z wbudowanym systemem sztucznej inteligencji. Broń będzie w stanie samodzielnie wybierać cel, będąc jeszcze większym zagrożeniem.

 

Dzisiejsza najbardziej zaawansowana broń jest w stanie podejmować samodzielne decyzje za pomocą wbudowanych czujników i narzędzi. Mimo, że broń wykorzystuje jakiegoś rodzaju sztuczną inteligencję, nie ma możliwości wybierania celów, które zostaną zneutralizowane.

 

Tymczasem Rosja stara się pogłębić zastosowanie sztucznej inteligencji w swoich militariach, nie jest zresztą jedyna - Stany Zjednoczone planują włączenie sztucznej inteligencji do przeciwokrętowych pocisków manewrujących dalekiego zasięgu, a Chiny pracują nad własną bronią zasilaną sztuczną inteligencją.

Praca w tej dziedzinie jest już w toku” – powiedział dyrektor zarządzający taktycznymi pociskami rakietowymi, Boris Obnosov – „Na dzień dzisiejszy osiągnęliśmy już pewne sukcesy, ale dotarcie do zamierzonego celu wymaga nadal kilku lat pracy”.

Wielu ekspertów ostrzega przed zagrożeniami sztucznej inteligencji wobec ludzkości, a włączanie jej do broni na pewno nie pomaga rozwiać tych obaw. Przyszłość wojen nie wydaje się być jednak odporna na postęp technologiczny.

 


Meteor nad Jekaterynburgiem

W poniedziałek wieczorem nad Jekaterynburgiem sfilmowano na nocnym niebie świecącą kulę. Jasna plamka pojawiła się nad miastem i spadała w dół przez kilka sekund. Przelot ciała niebieskiego zarejestrowały rejestratory samochodowe i kamery monitoringu.

 

„Widziałaś meteoryt?” – zagadnął pasażerkę taksówkarz, świadek zdarzenia, a ten zapytał: „co to było?” – informuje portal E1.RU.

 

Inżynier Vladilen Sanakojew, pracownik Obserwatorium UrFU potwierdza, że jasna kula nad Jekaterynburgiem  to rzeczywiście był meteor.

„To był szczególnie jasny meteor - kula ognia. Jeśli stale będziesz monitorować niebo, w ciągu roku możesz zobaczyć kilka podobnych zdarzeń. Jest to rzadkie i piękne zjawisko” – powiedział Sanakojew.

 


W meksykańskim stanie Michoacan pojawiły się pęknięcia ziemi z których wydobywa się para

Naukowcy badają tajemnicze proces zachodzące pod ziemią w pobliżu boiska piłkarskiego w meksykańskim stanie Michoacán. Gleba rozgrzała się do ogromnej temperatury,pojawiły się pęknięcia, a spod ziemi zaczęła się wydobywać para wodna.

Według lokalnych ekspertów, temperatura powierzchni Ziemi w pobliżu boiska w wiosce Pueblo Viejo dochodzi do 250 stopni Celsjusza. Dwie owce, które zostały nieroztropnie wypuszczone, aby paść się na boisku, zginęły natychmiast z powodu wysokiej temperatury.

 

Naukowcy z Narodowego Uniwersytetu Autonomicznego Meksyku (National Autonomous University of Mexico Universidad Nacional Autónoma de México) przybyli na miejsce zjawiska, aby je dokładnie zbadać. Poszukiwano przede wszystkim aktywności sejsmicznej, z której znany jest ten region. Sugerowano, że może to byc początek formowania się nowego wulkanu.

„Mało prawdopodobne jest, że tworzy się tutaj wulkan, ponieważ nie wykryto ostatnio żadnej aktywności sejsmicznej. Musimy jednak poczekać na dokładniejsze wyniki badań.” – powiedział przedstawiciel władz wioski, w której wystąpiło zjawisko

Nadal nie wiadomo zatem, co dokładnie mogło spowodowało to anomalne, gorące pęknięcie. Hipoteza z wulkanem nie jest wcale wykluczona. Na terytorium Meksyku znajduje się przecież najmłodszy na Ziemi wulkan Paricutín, który powstał on w 1943 r., bezpośrednio na polanie w Michoacán, a jego erupcja spowodowała zniszczenie kilku pobliskich wiosek.

 

 


Amerykańscy naukowcy zmodyfikowali genetycznie ludzkie embriony z pomocą metody CRISPR

Rewolucyjna technika CRISPR/Cas9, która pozwala manipulować genomem dowolnego organizmu, zyskuje coraz większą popularność. Z pomocą tego narzędzia można edytować DNA - usuwać geny i wstawiać nowe. To z kolei może prowadzić do powstania nowych terapii genowych lub w skrajnym przypadku zachęcić naukowców do wyhodowania superludzi. Oczywiście zanim to nastąpi, potrzebne są badania.

 

Naukowcy z wielu państw świata eksperymentują z narzędziem CRISPR/Cas9 i sprawdzają jak wielkie daje możliwości. W Stanach Zjednoczonych z pomocą tej techniki po raz pierwszy zmodyfikowano geny ludzkich zarodków. Sukces został odnotowany przez Shoukhrata Mitalipova i jego zespół z Oregon Health & Science University.

 

Magazyn MIT Technology Review informuje, że podczas badań wykorzystano bardzo dużą liczbę embrionów jednokomórkowych a Mitalipov jest prawdopodobnie pierwszym naukowcem, który zademonstrował, że można naprawić uszkodzone geny w sposób skuteczny i bezpieczny. Zamiana kodu DNA w ludzkich embrionach ma wykazać, że uczeni są w stanie wyeliminować lub naprawić geny powodujące choroby dziedziczne. Proces ten nazwano inżynierią germinalną, ponieważ każde zmodyfikowane genetycznie dziecko przekazywałoby zmiany kolejnym pokoleniom poprzez własne komórki rozrodcze.

 

Potrzeba jeszcze wielu badań, aby upewnić się, że przyszłe terapie genowe będą skuteczne i nie wywołają efektów niepożądanych. W maju bieżącego roku naukowcy z Columbia University of Medical Center ostrzegali, że molekularne nożyczki CRISPR/Cas9 mogą prowadzić do wielu przypadkowych mutacji w genomie, lecz niedługo potem ich analizy zostały zakwestionowane przez badaczy z innego instytutu.

 

Powyższy eksperyment został przeprowadzony po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych, a poprzednie próby odbywały się w Chinach - pierwsza modyfikacja ludzkich zarodków nastąpiła już w 2015 roku, choć badania nie zakończyły się pomyślnie i zostały negatywnie przyjęte przez środowisko naukowe. W drugiej połowie 2016 roku, również w Chinach, rozpoczęto pierwsze badanie kliniczne z udziałem metody CRISPR/Cas9, która jest wykorzystana na pacjentach chorujących na raka płuc. Na wyniki tej pracy będziemy musieli poczekać do 2018 roku, a tymczasem kolejne chińskie zespoły planują przeprowadzać własne testy.

 

Wiadomość pochodzi z portalu tylkonauka.pl

 


Dyrektor CIA uznał Chiny za największe zagrożenie dla dominacji USA

Stany Zjednoczone zrobią wszystko, aby zachować swoją dominację nad światem. Konflikty zbrojne nie przez przypadek wybuchają właśnie tam, gdzie pojawia się zagrożenie dla "amerykańskich interesów". Jako przykład mogą tu służyć Syria i Irak, które pozostawały wyłącznie pod irańską strefą wpływów i ułatwiały dozbrajanie libańskiego Hezbollahu - szyickiego ugrupowania zbrojnego, które operuje tuż przy izraelskiej granicy. Powstanie Państwa Islamskiego oraz interwencja USA pozwoliła przede wszystkim osłabić wpływy Iranu, a dziś oficjalnie mówi się o zaaranżowaniu zamachu stanu w Teheranie.

 

Stany Zjednoczone wymieniają Koreę Północną, Iran, Rosję i Chiny jako największe zagrożenia dla utrzymania swojej dominacji nad światem. Te cztery państwa ściśle współpracują ze sobą, dlatego atak na jedno z nich będzie jednoznaczny z odpowiedzią wszystkich krajów. Z drugiej strony brak jakiejkolwiek reakcji sprawi, że potęga USA z biegiem czasu będzie mniejsza w odniesieniu do wymienionych wyżej krajów.

Mike Pompeo, który został mianowany przez Donalda Trumpa na nowego dyrektora agencji CIA powiedział w najnowszym wywiadzie dla Washington Free Beacon, że Korea Północna i terroryzm są wielkim zagrożeniem dla bezpieczeństwa USA, lecz tylko na krótką metę. Pompeo wskazał na Chiny, Iran i Rosję jako największe zagrożenia na dłuższą metę, a spośród nich wyróżnił Chiny, które mają "realnie zbudowaną przez siebie ekonomię" i największy potencjał, aby zagrozić amerykańskiej dominacji nad światem.

Szef CIA powiedział, że Chiny przeprowadzają cyberataki na instytucje rządowe Stanów Zjednoczonych oraz koncerny zbrojeniowe i wykradają projekty wojskowe, lub przynajmniej upewniają się, iż będą w stanie zniszczyć amerykańskie technologie militarne w potencjalnej wojnie. Przykładem jest wielki atak hakerski z 2007 roku, podczas którego wykradziono 50 terabajtów ściśle tajnych danych, zawierających projekty wielozadaniowego myśliwca piątej generacji F-35 Lightning II. W 2013 roku amerykański urzędnik wojskowy skomentował, że dzięki tej kradzieży Chiny "zaoszczędziły 25 lat badań i rozwoju".

F-35 Lightning II - źródło: U.S. Air Force

Choć kraje pozostają bliskimi partnerami handlowymi, konflikt o Tajwan i program nuklearny Korei Północnej oraz spór terytorialny na Morzu Południowochińskim popycha Chiny i Stany Zjednoczone w kierunku wojny. Nowy amerykański rząd, w przeciwieństwie do poprzedniej władzy daje wyraźny sygnał, że zagrożeniem numer 1 są właśnie Chiny. Henry Kissinger, obecny doradca ds. polityki zagranicznej Donalda Trumpa proponował nawet sojusz z Rosją, którego celem byłby wspólne przeciwstawienie się chińskiej potęgi. Nie sposób nie wspomnieć również o raporcie amerykańskiego ośrodka analitycznego RAND Corporation, który oszacował, że wraz z upływem czasu potęga Stanów Zjednoczonych będzie maleć. Ewentualna wojna mogłaby w sposób drastyczny wpłynąć na chińską gospodarkę, lecz za około 10 lat USA nie będą mieć tak wielkiej szansy na zwycięstwo jak obecnie.

 


Niezwykłe tsunami uderzyło w miasto Santa Marta w Kolumbii

Do nietypowego zdarzenia doszło kilka dni temu w kolumbijskiej miejscowości Santa Maria i jej okolicach. Najstarszy w tym kraju port na Morzu Karaibskim, doświadczył niezwykłego tsunami, które musiało być wywołane w inny sposób niż trzęsieniem ziemi.

Wszystko rozegrało się 19 lipca około 13:20 czasu uniwersalnego, co odpowiadało 8:20 rano czasu lokalnego w Kolumbii. To właśnie wtedy do wybrzeża dotarła nagle niespodziewanie wysoka fala, która wdarła się w ląd jak typowe tsunami. Nagłe podniesienie się poziomu wody spowodowało uzasadnioną w tych okolicznościach, panikę. Wiele osób salwowało się ucieczką, bo nikt nie wiedział jak bardzo jeszcze wzrośnie poziom morza.

Według lokalnej prasy, mieszkańcy wybrzeża stwierdzili, że zjawisko zapoczątkowane zostało typowym dla tsunami zanikaniem morza. Linia brzegowa w tym wypadku cofnęła się o około 100 m, a następnie do brzegu przyszła bardzo duża fala podobną do tsunami, która zalała wszystko wnikając daleko w ląd.

Kolumbijscy naukowcy twierdzą, że ze względu na przebieg, to zdarzenie nie mogło zostać spowodowane przez wpływ Księżyca, którego zbliżenie się do Ziemi rzeczywiście może niekiedy generować wyższe fale pływowe w niektórych częściach świata. Przyczyną nie było też trzęsienie ziemi, które mogłoby wybrzuszyć dno morskie, co w efekcie prowadzi do powstania fal tsunami. Jednak sejsmografy nie zarejestrowały zjawisk sejsmicznych zdolnych do wywołania takich skutków.

Obecnie najbardziej prawdopodobna hipoteza pochodzenia tej fali to podmorskie osuwisko. Tego typu wydarzenie rzeczywiście tez może wywołać niebezpieczne fale tsunami. Takie wyjaśnienie wspiera charakterystyka fal. Nieco mniejsza druga fala dotarła około 9 rano. Eksperci sugerują, że skoro było to jakieś osuwisko, a nie trzęsienie ziemi, to można zakładać, że tsunami miało wyjątkowy charakter. Jednak trudno być pewnym a 100%, bo nie wiadomo w jakim stanie jest dno morskie i czy kolejne osuwiska i to nawet większe, jeszcze nie wystąpią. Specjaliści przyznają, że jest to nie do przewidzenia.

 

Kolumbijski Urząd Morski zlecił zbadanie zdarzenia i może skutkować to będzie w przyszłości skanami dna morskiego w najbliższej okolicy tamtejszego wybrzeża Morza Karaibskiego, co może dać odpowiedź na pytanie czy grożą kolejne osuwiska. 

 


W Chile ponownie rozkwitła najsuchsza pustynia świata, Atacama

Po raz pierwszy od 2015 roku w Chile zakwitła pustynia Atacama, nazywana najbardziej suchą pustynią świata. Tak się jednak dzieje, że nawet tam, od czasu do czasu spadnie deszcz, a gdy jest go więcej niż zwykle wystarcza to do rozkwitnięcia oczekujących na wilgoć nasion roślin, które usiłują przetrwać w tak nieprzyjaznym habitacie.

Tym razem ulewy, które spowodowały zakwit pustyni nie były aż tak dolegliwe jak te w 2015 roku, które spowodowały wielką powódź w regionie, po tym gdy w ciągu 12 godzin spadło tam tyle deszczu ile zwykle w ciągu 7 lat.

 

Mimo to piękne kwiaty znajdujące się w tak osobliwym miejscu jak pustynia, zwracają uwagę i skłaniają wielu turystów do podjęcia wędrówki, aby zobaczyć niezwykłe widoki.

 

 


Powiązana z Sorosem Fundacja Otwartego Dialogu, wzywająca do zamachu stanu w Polsce, zostanie wreszcie skontrolowana

Ostatnie protesty wywołane dziwnymi ustawami rzekomo reformującymi polskie sądownictwo stały się idealnym pretekstem do rozpętania polskiego Majdanu. Do siłowego przejęcia władzy wzywali rozentuzjazmowani polskojęzyczni politycy tak zwanej totalnej opozycji, a jedna z fundacji znanego spekulanta George'a Sorosa, rozpowszechniała nawet instrukcję jak wywołać rewolucję.

 

Zresztą symbolika rzekomo spontanicznych  protestów, taka jak świeczki czy róże to coś, co zależne od Sorosa organizacje pozarządowe już stosowały w przeszłości podczas organizacji zamieszek. To wszystko wypróbowane metody, bo świeczki były stosowane na Węgrzech, gdy próbowano obalić rząd Viktora Orbana, a róże odegrały już swoją rewolucyjną rolę w Gruzji, gdzie po zamachu stanu, Soros obsadził tam swojego człowieka, Michaiła Sakaszwilego, tego samego, którego teraz Gruzja ściga listem gończym za machlojki i który został nagle uznany Ukraińcem gdy Soros zaczął na dużą skalę mieszać na Ukrainie. Ten zaufany człowiek "filantropa" został nawet na jakiś czas gubernatorem obwodu odeskiego. 

 

Zatem, gdy za organizację protestów biorą się ludzie o tak dużym doświadczeniu w rewolucjach, jak współpracownicy Sorosa, to sytuacja jest poważna i żarty się kończą. Ludzie ci aż dwa razy przejęli protestami władzę na Ukrainie, wcześniej zrobiono to we wspomnianej Gruzji, wspierano rewolucje zwane Arabską Wiosną, a nawet próbowano tego w USA, po tym, gdy obywatele tego kraju nie wybrali tego prezydenta, którego wspierał Soros, czyli Hillary Clinton.

W Polsce po nieudanym eksperymencie z KOD, można było odnieść wrażenie, że atmosfera do rewolty się wypaliła, ale ostatnio znowu się to zmieniło. Ostatnie protesty w sprawie ustaw sądowych pokazują, że jest jakiś nadrzędny scenariusz z próbą sprowokowania ofiar śmiertelnych podczas zamieszek i w konsekwencji do przejęcia władzy w Polsce, dokładnie tak jak zrobiono na Ukrainie gdy wypędzono prezydenta Wiktora Janukowycza. Nieoczekiwane weto prezydenta Andrzeja Dudy spuściło powietrze z tego pompowanego balonu rzekomego społecznego niezadowolenia, ale plany przejęcia władzy siłą i naciskami z obcych państw nie ustały, potrzebny jest tylko nowy pretekst, o które nie trudno.

Zdumiewa szczególnie bierność polskich służb specjalnych, które pozwalają na harce Sorosowych bojówkarzy. Gdy dr Brunon Kwiecień tylko rozmawiał o planach wysadzenia Sejmu z kilkoma agentami ABW, napytał sobie biedy i obecnie siedzi w więzieniu, a pan Bartosz Kramek z finansowanej przez Sorosa Fundacji Otwarty Dialog, opublikował 16-punktową instrukcję o tym jak za pomocą masowych protestów odsunąć PiS od władzy. 

„Same protesty i apele nie wystarczą, dlatego konieczne jest natychmiastowe powzięcie nadzwyczajnych i stanowczych działań opartych na idei obywatelskiego nieposłuszeństwa. Nikt nie chce Majdanu i rozlewu krwi w Polsce, ale eskalacja napięcia każe brać niemal każdy, dotąd niewyobrażalny scenariusz pod uwagę – i być na niego gotowym. Jednocześnie czerwona linia dla nas musi być bardzo wyraźna: to agresja, przemoc i krew. Czy dla rządu również? Tego nie wiemy” – pisze w tekście na stronie fundacji Bartosz Kramek. - "Warto rozważyć otwartą i zakrojoną szeroko akcję czasowego powstrzymania się od płacenia podatków i innych należności na rzecz skarbu państwa pod hasłem np. Nie płacę na PiS”

I co? I nic. Państwo polskie nie zareagowało. Wygląda na to, że organizacje zależne od Sorosa są traktowane inaczej i wolno im więcej. Skandalem zainteresował się między innymi poseł Adam Andruszkiewicz z Kukiz 15, który zapowiedział interpelację w sprawie Fundacji Otwarty Dialog. Do podobnych wniosków doszedł też minister Mariusz Kamiński, który zwrócił się do szefa MSZ, o  kontrolę fundacji ze względu na fakt, że ta korzystała ze środków publicznych w dyspozycji Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

 

Nadal nie wiadomo co robią służby, albo raczej kto im zabrania działania? Można odnieść wrażenie, że organizacje Sorosa są w Polsce nie do ruszenia, a przecież powinny być natychmiast zdelegalizowane jako zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Tak właśnie uczyniono już 2 lata temu w Rosji i podobną walkę toczy właśnie węgierski premier Victor Orban. Wygląda na to, że w Polsce organizacje skoligacone z Sorosowym Open Society Fundation, mają swoistą nietykalność. I tak dobrze, że po tylu latach pisania o Sorosu na łamach ZnZ, dla każdego jest już jasne, że jego wpływ to bynajmniej nie kolejna teoria spiskowa. Pytanie tylko na co czekają polskie władze i czy bezczynność służb oznacza, że godzą się one na los Janukowycza z Ukrainy.