Listopad 2016

Prywatna firma sprawdzi, czy Amerykanie rzeczywiście wylądowali na Księżycu

Niemiecka firma PTScientists przygotowuje się do wysłania na Księżyc dwóch swoich łazików. Mają wylądować blisko miejsca, gdzie w 1972 roku rzekomo wylądowali amerykańscy astronauci podczas misji "Apollo 17".


Niemcy chcą odwiedzić miejsce szóstego lądowania ludzi na Księżycu i zamierzają odwiedzić pojazd Moon Buggy pozostawiony tam przez Amerykanów. Misja kosmiczna będzie możliwe dzięki wsparciu finansowemu i technicznemu ze strony koncernu motoryzacyjnego Audi.



Celem operacji ma być zbadanie tego co pozostało na miejscu lądowania. Eksperci zastanawiają się przede wszystkim w jakim stanie po 44 latach na powierzchni Księżyca, jest obecnie tamten łazik. Nie można wykluczyć, że nie ma go tam w ogóle, mógł na przykład zostać zniszczony przez meteoryty, albo dekompozycji uległy materiały wykorzystane do jego budowy. Badanie pozwoli zrozumieć, jak szkodliwy dla mechanizmów i materiałów może być dłuższy pobyt na powierzchni Księżycu.



Firma PTScientists jest jednym z laureatów w konkursie Google Lunar X Prize, którego celem jest umieszczenie na powierzchni srebrnego globu łazika zdolnego do poruszania się i przesyłania na Ziemię zdjęć w wysokiej rozdzielczości. Zostali wybrani spośród wielu najbardziej obiecujących producentów łazików. Lot na Księżyc z niemieckimi łazikami zaplanowany jest na koniec 2017 roku lub na początek 2018 roku. Za wyniesienie pojazdu z lądownikiem i zawartością ma odpowiadać firma SpaceX, która zamierza wykorzystać do tego celu rakietę Falcon 9.



Plan misji zakłada lądowanie w odległości 3-4 kilometrów od miejsca gdzie powinien się znajdować amerykański łunochod. Naukowcy planują, aby zbliżyć się do obiektu na odległość 200 metrów. Bliżej prawdopodobne się nie da, ze względu na charakter krajobrazu. Łazik będzie wyposażony w specjalną kamerę z trzema obiektywami, które pozwalają rejestrować kilka długości fal świetlnych. Ponadto naukowcy z PTScientists planują wykonanie szeregu innych eksperymentów.

Niewątpliwie zaangażowanie w projekt koncernu Audi, powoduje, że jego realizacja staje się bardziej prawdopodobna. Korporacja ta zamierza wykorzystać marketingowo spodziewany rozgłos wynikający z faktu, że również ich technologia Audi zostanie użyta w celu wznowienia przerwanej przed ponad czterema dekadami eksploracji Księżyca i to za pomocą kołowego pojazdu z ich logo.

 

 

 



 


Indie chcą połączyć ze sobą wszystkie główne rzeki w kraju

W Indiach planuje się połączenie ze sobą wszystkich głównych rzek. W ramach projektu wykopano około 30 dużych kanałów, w planie jest także skonstruowanie 3 tysięcy tam, donosi New Scientist.

 

Pomysł połączenia rzek w Indiach pojawił się już w latach 60-tych. Projekt przewiduje połączenie 14 rzek w północnej części kraju oraz 16 w części zachodniej, centralnej oraz południowej. Celem jest stworzenie jednolitej sieci kanałów i rzek o łącznej długości 12,5 tysiąca kilometrów. Przypuszcza się, że projekt umożliwi stworzenie 35 milionów hektarów gruntów ornych, a także wybudowanie elektrowni wodnych o ogólnej mocy 34 GW.

Efektem zrealizowania projektu będzie najdłuższa rzeka, dwa razy dłuższa od Nilu. Pozwoli to na skuteczniejszą walkę regionom zmagającym się z suszą. Jednak według ekologów, projekt stanowi zagrożenie dla środowiska naturalnego.

W wyniku połączenia rzek, erozja może zagrozić strefom przybrzeżnym. Poza tym, podczas budowy ma zostać wycięte ponad 4 tysiące hektarów lasu, ucierpi na tym między innymi indyjski park narodowy, w którym żyją tygrysy, w wyniku budowy ma zostać wycięte około 58 kilometrów kwadratowych tego lasu.

 

 


Według naukowców podróże w czasie są możliwe

Podróże w czasie mogą wkrótce stać się rzeczywistością, a nawet czymś powszechnym dla ludzkości, twierdzą naukowcy. Odbywają się poszukiwania punktów stycznych należących do równoległych wymiarów, co po uzyskaniu odpowiedniej technologii powinno zapewnić zdolność do poruszania się między niemal identycznymi liniami czasu w kolejnych wszechświatach.

 

Naukowcy z Uniwersytetu Griffith w Australii, jak wielu innych, uważają, że świat składa się z nieskończonej liczby podobnych, realnych wszechświatów, jednak posiadających własne osi czasowe. Zdaniem badaczy konieczne jest jedynie znalezienie punktów stycznych tych osi czasowych, a następnie w bardzo łatwy sposób będzie można dostać się z jednego świata do drugiego.


Po takim odkryciu będzie można wybrać się w podróż do przyszłości lub przeszłości naszego świata. Według naukowców, te równoległe światy nie tylko współistnieją, ale także na wiele sposobów wpływają na siebie wzajemnie.
 

Porusza się w tej kwestii znane już pojęcie efektu motyla, co może być jednocześnie przestrogą dla ingerencji w przyszłe lub przeszłe wydarzenia. W przypadku wystąpienia nawet drobnego zdarzenia w naszym wymiarze, jego echo musi przejawić się także w innym świecie.

 

 

 


Ukraina zapowiedziała manewry rakietowe w okolicy Krymu. Rosja ostrzega, że będzie zestrzeliwać te rakiety

Rosną napięcia w okolicy anektowanego przez Federację Rosyjską Krymu. Jak podaje ukraiński portal "Dzerkało Tyżnia", w odpowiedzi na zapowiedziane przez ukraińskie lotnictwo manewry z wykorzystaniem rakiet, które mają się odbyć w okolicy półwyspu, Rosja ostrzegła, że będzie zestrzeliwać wszystkie rakiety, które znajdą się w ich przestrzeni powietrznej, a nawet zniszczy wyrzutnie.

Sporne manewry mają się odbyć 1 i 2 grudnia bieżącego roku. Strona ukraińska poinformowała już linie lotnicze, aby nie korzystały wtedy z pobliskich korytarzy powietrznych. Rosyjski MON zareagował na to wysłaniem oficjalnej noty protestacyjnej. Znajdowały się w niej rzekomo groźby pod adresem ukraińskiej armii, o ile zdecyduje się na realizację swojego planu manewrów.

Ukraińcy wyrażają zdziwienie ostrą reakcją Moskwy. Sekretarz ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, Ołeksandr Turczynow stwierdził, że według ich rozumienia prawa międzynarodowego, przestrzeń powietrzna Federacji Rosyjskiej sięga jedynie do połowy Cieśniny Kerczeńskiej. Jednak nie jest to takie oczywiste, ponieważ Rosjanie zastrzegli, że będą zestrzeliwali ukraińskie rakiety.

Należący przez kilkadziesiąt lat do Ukrainy Krym został przejęty przez Rosję w marcu 2014 roku. Rosyjska interwencja wojskowa nosząca znamiona wojny hybrydowej, spowodowała odłączenie półwyspu, potwierdzone potem w referendum, którego wyników nie uznała większość państw zachodnich. Ukraińcy zapowiadali odbicie Krymu, ale jeśli do tego dojdzie, może się to rzeczywiście skończyć wojną ukraińsko-rosyjską.

 


Źródła:
http://wolnosc24.pl/2016/11/30/juz-jutro-rakietowy-konflikt-ukraina-rosja-w-okolicach-krymu/
http://fakty.interia.pl/raporty/raport-zamieszki-na-ukrainie/aktualnosci/news-ukrainskie-m...

 


Naukowcy z Wielkiej Brytanii rozpoczynają badania nad ciemną materią

Naukowcy z Uniwersytetu w Manchester w Wielkiej Brytanii stworzyli zaawansowaną sieć komputerów, by przyjrzeć się tajemniczym składnikom Wszechświata, ciemnej energii oraz ciemnej materii.

 

Zespół wykorzystał GridPP, brytyjską część europejskiej sieci, która została użyta przy odkryciu bozonu Higgsa, by przetwarzać obraz. Celem przedsięwzięcia było obliczenie pozornych zniekształceń galaktyk z powodu ciemnej materii zaginającej ich światło.

 

GridPP wprowadziło obrazy z badań nad ciemną energią, które mapują setki milionów galaktyk i szuka wzorców w kosmicznej konstrukcji. Badanie jest prekursorem bardziej intensywnych prac, które będą możliwe do wykonania przy użycia ogromnego teleskopu LSST, obecnie budowanego w Chile.

Naszym nadrzędnym celem jest rozwiązanie zagadki ciemnej materii wszechświata – to pilotażowy, niezwykle istotny projekt – powiedziała profesor Sarah Bridle w swoim oświadczeniu. Wszechświat rozszerza się w przyspieszonym tempie, a przyczyną wydaje się być ciemna energia. Badania mają przynieść lepsze zrozumienie tego zjawiska.

 


W Peru można zaobserwować najdłuższe fale na świecie

Na brzegu Oceanu Spokojnego, w północno-zachodniej części Peru znajduje się miasto Puerto Chikama, które słynie z widoku najdłuższych fal na świecie, które osiągają aż 4 kilometry długości.

 

Do połowy ubiegłego wieku tylko miejscowi wiedzieli o niezwykłym zjawisku naturalnym. Ich istnienie odkrył hawajski surfer, który w 1965 roku przeleciał samolotem nad obszarem wód Pacyfiku okalających Peru i z okien zobaczył ponadprzeciętnie długie fale.

Miejsce doskonale nadaje się do surfowania, stąd szybko stało się bardzo popularnym kierunkiem fanów tego sportu, którzy starają się ujarzmić 4-kilometrowe fale. Wszelkie prace budowlane w strefie jednego kilometra od linii wody są zabronione, by nie przerwać przepływu wiatru i nie zaburzyć struktury wybrzeża.

Władze mają w planie ochronę kilku więcej podobnych miejsc. Kraj ma nadzieję na stworzenie 130 chronionych stref przeznaczonych do surfowania, co ma przyciągnąć dużą liczbę turystów.

 


Chmura w kształcie UFO pojawiło się nad Szeregesz

Niezwykła chmura utworzyła się nad kuzbasskim kurortem narciarskim Szeregesz (org. Шерегеш) 27 listopada br. w godzinach popołudniowych. Zjawisko, kojarzone z UFO, udało uwiecznić. Autorem najciekawszych fotografii, dokumentującego zdarzenie, jest Elena Bucharowa, podaje portal Sibdepo.

 

 

Dziwny obłok w kształcie UFO pojawił się o 16:50, kiedy zaczęło się ściemniać. Zdjęcia robiono o godzinie 17:05, a zaledwie pięć minut później było już po wszystkim. Zdaniem ekspertów, to klasyczny przykład chmury soczewkowej.

„To jest zupełnie normalne dla obszarów górskich. To była chmura soczewkowa, która oddzieliła się od formacji, rozciągniętej w poziomie. Przyczyn tego zjawiska należy upatrywać w nagłych zmianach temperatury na wysokościach przy jednocześnie różnych kierunkach wiatrów” – wyjaśnia Natalia Poluektowa, rzecznik prasowy Hydrometeorologicznego Centrum Kemerowo.

 


W północno-zachodnich Chinach odkryto obszar z 49 lejami krasowymi

Eksperci uważają, że jest to największe na świecie skupisko lei krasowych o podobnych formacjach geologicznych. Zagłębienia zajmują łączną powierzchnię 600 kilometrów kwadratowych.

 

Leje krasowe powstają nagle lub formują się nawet w ciągu setek tysięcy lat, można je zaobserwować na całym świecie. Najnowsze odkrycie zostało dokonane przez naukowców, którzy monitorowali w Chinach terytorium o wielkości pięciu tysięcy kilometrów kwadratowych.

 

Leje krasowe zlokalizowano w położeniu między 32, a 33 stopniem szerokości geograficznej. W trakcie pracy geologów udało się dokonać także dodatkowych odkryć w postaci pięćdziesięciu naturalnie wykształconych jaskiń.

Leje krasowe powstają w wyniku powolnego osuwania się słabo związanego podłoża skał za sprawą przepływu wód podziemnych. Może to trwać nawet do 500 tysięcy lat. Obecnie na świecie znajduje się około 130 podobnych struktur geologicznych.

 


W Nowej Zelandii występują nietypowe wolne trzęsienia ziemi, stanowiące zwiastun potężnego kataklizmu

Po niedawnym bardzo niebezpiecznym trzęsieniu ziemi o sile 7,8 stopni, które miało miejsce na Wyspie Południowej Nowej Zelandii, sytuacja sejsmiczna wciąż jest niepewna. Według nowozelandzkich naukowców niepokojące są tak zwane wolne trzęsienia ziemi, które występują jednocześnie w kilku regionach Nowej Zelandii. Jest to bardzo nietypowe dla tego rodzaju wstrząsów.

 

Tego rodzaju mniej dynamiczne trzęsienia ziemi odnotowane w południowo-zachodniej części Wyspy Północnej, według obliczeń sejsmologów były ekwiwalentem trzęsienia ziemi o sile 6,8 stopni, a we wschodniej części Wyspy Północnej nawet 7,2 stopni w skali Richtera.

 

Różnica między wolnymi a zwykłymi trzęsieniami ziemi polega na szybkości, z jaką występują procesy sejsmiczne. To, co nazywamy drżeniem, trwa sekundy, czasem minuty. Powolne trzęsienia ziemi to ruchy skorupy, charakteryzujące się tym, że w długich okresach czasu, sięgających tygodni i miesięcy, uwalniając energię stopniowo i prawie bez szkody dla ludzi.

 

Mimo, że wolne trzęsienia ziemi zwykle nikogo nie zabijają, a zachodzące procesy nie są tak gwałtowne w skali czasu, są one jednak znaczące w kontekście geologicznym. Takie wstrząsy są uważane za sygnał, że wkrótce może dojść do kolejnego dużego trzęsienia w obrębie Nowej Zelandii. Podobne były rejestrowane przed najsilniejszymi trzęsieniami ziemi w Japonii i Chile.


 

 


Rosyjscy i koreańscy naukowcy stworzyli zmutowane psy dla armii Putina

Naukowcy stworzyli specjalny batalion psów dla armii Putina. Poinformowano, że zwierzęta są „ulepszone genetycznie” i będą pracować w rosyjskich siłach specjalnych. Trzy owczarki belgijskie zostały sklonowane przez zespół badaczy kierowany przez profesora dr Hwang Woo z Korei Południowej. Każda z tych psów wart jest sto tysięcy dolarów.

 

 

Zwierzęta będą wykorzystane przez policję i Federalną Służbę Bezpieczeństwa w Jakucji, znanej również jako Republika Sacha, która jest najzimniejszym regionem Federacji Rosyjskiej. Prof. Woo zbiera w tej części świata próbki wymarłych mamutów, zachowanych przez tysiące lat w wiecznej zmarzlinie. Celem tych zabiegów jest przywrócenie wymarłego gatunku mamutów do życia w ich naturalnym środowisku.


 
Psy zostały zaprezentowane w Muzeum Mamuta w Centrum Regionalnym Jakucka. Przekazano je Wszechrosyjskiej Organizacji Militarno Historycznej. Stowarzyszenie podaruje je wkrótce organom ścigania Federacji Rosyjskiej. Media podają nieoficjalnie, że program będzie kontynuowany i rozwijany w całej Rosji w celu zwiększenia bezpieczeństwa i ochrony kraju.

 

Wcześniej informowano, że anonimowy potentat medialny ze Stanów Zjednoczonych wydał około 100 tysięcy dolarów, aby sklonować swojego ukochanego psa.


Amerykańskie lewactwo nie składa broni i próbuje za wszelką cenę zapewnić prezydenturę Hillary Clinton

Praktycznie wszystkie lewackie media, zwane za oceanem "liberalnymi", wspierają dziwaczną kampanię mającą za zadanie przeforsowanie mimo wszystko wyboru na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, nie wybranego de facto Donalda Trumpa, tylko jego konkurentkę, Hillary Clinton.

 

Nie zapominajmy, że zaprzysiężenie nowego prezydenta USA nastąpi dopiero 20 stycznia, a do tego czasu wiele się jeszcze może zdarzyć. Przede wszystkim do sensacji może dojść już podczas formalnego zebrania Kolegium Elektorskiego, które właściwie odpowiada za wybór przyszłego prezydenta USA. Lewackie media od 8 listopada przekonują elektorów, żeby głosowali inaczej niż reprezentowani przez nich obywatele. Zwykle tak się nie dzieje i elektorzy głosują na tego kogo wskazał dany stan, ale teraz stworzono wrażenie istnienia "wyższej konieczności" spowodowanej przez "błędy demokracji".

 

Aby jakoś uzasadnić tę hucpę wymyślono najpierw fale inspirowanych protestów w stylu polskiego KOD, potem postanowiono, że paliwem do jątrzenia będzie ponowne przeliczenie głosów w Wisconsin, gdzie według ultralewackiej planktonowej kandydatki Zielonych, Jill Stein, doszło do oszustw wyborczych. Do jej groteskowej skargi dołączyła się oczywiście szachrajka Clinton, która liczyła, że podobne procedury zostaną dokonane w Pensylwanii i Michigan. Ostatecznie w tym ostatnim stanie po przeliczeniu okazało się, że i tak wygrał Trump, więc na nic to się zdało.

Jako powód potrzeby przeliczenia wyników wyborów wskazano możliwość cyberataku ze strony rosyjskich hakerów, co mogło wpłynąć na wynik wyborów. Szkopuł w tym, że to amerykańscy lewacy nazywający się nie wiedzieć czemu "liberałami", chcą wpłynąć na wynik wyborów. Otwarcie kwestionują system elektorski będący zabezpieczeniem przed tyranią bardziej liczebnego motłochu. Na dodatek lewicowe media zaczynają sugerować, że wybór Trumpa to pomyłka i establishment musi coś wymyślić, aby nie doszło do zaprzysiężenia takiego prezydenta.

 

Padają sugestie, że nie wszyscy elektorzy będą głosować na Kolegium tak jak zobowiązują ich stanowe wybory. Słychać o jakichś buntach, rezygnacjach. Histeria zaczyna być odczuwalna nawet w tym ciele ustanowionym przez ojców założycieli USA. Lewica nie składa jeszcze broni czego dowodem jest właśnie to ponowne liczenie, które ma sprawić wrażenie, że odbył się jakiś szwindel. To może być przygotowywanie społeczeństwa na jakieś planowane wydarzenia.

Nie można zapominać, że do zaprzysiężenia 45 prezydenta są jeszcze dwa miesiące i wiele się jeszcze może zdarzyć. Wyjściem awaryjnym lewicy może być nieuczciwe pozyskanie przewagi poprzez manipulowanie elektorami. Są to zwykle ludzie nominowani przez partie i uważani są za przewidywalnych. Kandydaci na elektorów danego kandydata na prezydenta stają się elektorami zobowiązanymi do oddania swojego głosu zgodnie z wcześniejszą przysięgą.

 

Mimo to w amerykański prawie istnieje coś takiego jak faithless elector, czyli wiarołomny elektor. Na przestrzeni lat wiele razy zdarzyło się tak, że elektorzy głosowali na innego kandydata niż wskazywały wybory. W niektórych stanach za takie odstępstwo można nawet trafić do więzienia. Warto jednak zaznaczyć, że dotychczas ani razu głosy wiarołomnych elektorów nie zmieniły w istotny sposób wyników wyborów. Czy tym razem będzie inaczej?


 

 


FANG - czyli które akcje kupują uliczni inwestorzy

Kluczowa rola czterech spółek oznaczonych skrótem FANG (Facebook, Apple, Netflix, Google) zaczyna przypominać sytuację z przełomu lat 60-tych i 70-tych. Wówczas amerykańską giełdę opanowała moda na spółki znane jako Nifty Fifty. Przeświadczenie inwestorów o nieograniczonym potencjale wybranych przedsiębiorstw skończyło się wówczas bolesnymi spadkami. Jak będzie tym razem?

 

Nifty Fifty

Na przełomie lat 60. i 70. doszło do znacznego wzrostu popularności największych amerykańskich spółek notowanych na giełdzie. Był to jednocześnie okres intensywnego rozwoju funduszy inwestycyjnych, które zbierały pieniądze od inwestorów, a następnie kupowały za nie akcje przedsiębiorstw uważanych za najsolidniejsze. W tej grupie znaleźli się m.in. liderzy przemysłu i opieki zdrowotnej czy też niektóre spośród spółek technologicznych. Cieszące się ogromną popularnością przedsiębiorstwa szybko zaczęły być określane mianem Nifty Fifty.

 

Kluczowym elementem mody na główne spółki z Wall Street było przekonanie o ich wspaniałych perspektywach. Zakup akcji Kodaka, Polaroida czy Upjohn Company miał być decyzją nie na lata, ale na całe życie. Panowało podejście „buy and hold forever”, zgodnie z którym raz zakupione akcje solidnej spółki miały przynosić zyski przez następne dekady.

 

Skoro wspomniane spółki były „skazane na wzrosty”, to żadna cena ich akcji nie była zbyt wysoka. W takiej sytuacji musiało dojść do skrajnego przewartościowania akcji. Pierwszy szczyt z udziałem Nifty Fifty miał miejsce w 1969 roku, a drugi na przełomie lat 1972 i 1973. W drugim przypadku wskaźnik P/E (cena do zysku) dla najpopularniejszych spółek osiągnął wówczas następujące wartości: Polaroid – 95, McDonald’s – 86, Walt Disney – 82, Digital Equipment – 56, Eastman Kodak – 44. W niektórych przypadkach inwestorzy nie mogli liczyć na to, że dożyją zwrotu zainwestowanego kapitału, a jednak mało kto się tym przejmował.

 

Dobrym podsumowaniem ówczesnej sytuacji jest również poniższy wykres. Pokazuje on skalę przewartościowania amerykańskich spółek względem reszty świata. Widać wyraźnie, że najwyższe poziomy notowano w roku 1969. Spójrzcie także gdzie jesteśmy dziś!

Źródło: www.zerohedge.com

Na początku 1969 roku okazało się, że ceny akcji McDonald’s czy Walta Disneya jednak nie będą rosnąć do końca świata. Poniższy wykres pokazuje skalę spadków z uwzględnieniem inflacji CPI.

Źródło: Marc Faber

Od pęknięcia bańki w 1969 roku, giełda zaliczyła spadek o 66%, notując dołek w połowie 1982 roku. Ceny akcji spadały zatem przez ponad dekadę. W tym czasie spółki Nifty Fifty zanotowały gigantyczne przeceny. Akcje firm Polaroid, Avon i Xerox spadły odpowiednio o 91%, 86% i 71%. Wiele spośród spółek zaliczanych do Nifty Fifty nie odzyskało już dawnej pozycji (Sears, Kresge, JC Penney). Były również takie, których historia zakończyła się bankructwem (Polaroid, Eastman Kodak).


Facebook, Amazon, Netflix, Google

Co łączy obecną sytuację na Wall Street z Nifty Fifty? Przede wszystkim fakt, że inwestorzy ponownie pokładają swoje nadzieje w wybranych spółkach, których potencjał do wzrostu jest rzekomo nieograniczony. W porównaniu z przełomem lat 60. oraz 70., tym razem liczba wyjątkowych przedsiębiorstw jest dziesięciokrotnie mniejsza. Jest to Facebook, Amazon, Netflix oraz Google, w skrócie: FANG. To właśnie ta nieliczna grupa spółek odpowiada za 90% wzrostu kapitalizacji indeksu S&P 500 licząc od początku 2015 roku.

O ile kapitalizacja FANG wzrosła od początku 2015 roku o 630 mld dolarów, to łączny wzrost dla reszty spółek z S&P 500 wyniósł zaledwie 45 mld dolarów. Można zatem powiedzieć, że notowania indeksu opierają się obecnie na popularności kilku spółek.

 

Podobnie jak w przypadku Nifty Fifty, również moda na FANG musiała przyczynić się do wzrostu wskaźnika P/E. Dla Netflixa wynosi on obecnie astronomiczne 318, Amazon - 178, Facebook – 46, Google – 29. To gigantyczna dysproporcja względem P/E dla całej giełdy w USA, wynoszącego 21,2, co i tak jest wysokim poziomem. Do myślenia daje także fakt, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy mieliśmy 204 przypadki sprzedaży akcji przez insiderów (zarząd, rady nadzorcze, osoby mające dostęp do informacji niejawnych) oraz ZERO transakcji kupna.

 

Poza wymienioną czwórką, wątpliwości budzi także wycena Tesli. Spółka ta od początku swojego istnienia notuje straty, próbując w dodatku zawyżać swoje przychody. Należy również pamiętać, że za kilka lat Tesla będzie musiała stanąć do walki z dużo większymi koncernami, jak Toyota czy Volkswagen. Patrząc z tej perspektywy, obecne ceny akcji Tesli nie mają żadnego uzasadnienia.

 

Być może znajdą się osoby, które na zestawienie FANG z Nifty Fifty odpowiedzą, że porównanie obecnego rynku akcji do lat 70. nie ma sensu. Problem w tym, że duże spadki popularnych spółek zdarzają się regularnie. Tak było również w ostatnich latach, kiedy część inwestorów wiązała wielkie nadzieje z akcjami GoPro.

Oczywiście pojedyncze przypadki w stylu GoPro są czymś normalnym. Co innego, kiedy kilka przewartościowanych spółek stanowi o sile giełdy. W takiej sytuacji należy mieć świadomość słabych fundamentów danego rynku.


Podsumowanie

Zarówno w przypadku Nifty Fifty, jak i FANG dużą rolę odgrywa psychologia tłumu. Dobre tempo rozwoju wybranych spółek sprawia, że rośnie zainteresowanie inwestorów, a atmosferę podgrzewają „eksperci”, zapewniający o wspaniałych perspektywach do dalszych wzrostów. W takim otoczeniu wyceny szybko przestają mieć związek z fundamentami.

 

W jaki sposób zorientować się, że mamy do czynienia z manią? Warto zwracać uwagę na wskaźniki (np. P/E, CAPE czy P/S), które są stosunkowo łatwym do pozyskania narzędziem umożliwiającym ocenę sytuacji. Przestrogę powinny stanowić również przesadnie optymistyczne wypowiedzi analityków. Dla przykładu, jeden z redaktorów Forbesa napisał na temat FANG: „Jeśli nasze spółki rosną, to czemu mielibyśmy przejmować się otoczeniem rynku oraz faktem, że inne spółki notują spadki?”. Fachowa analiza :-).

 

Zawarte w artykule informacje na temat FANG obnażają indeks S&P 500, którego wzrosty ewidentnie uzależnione są od kilku bardzo popularnych spółek. Swój wkład mają tutaj również banki centralne, m.in. Szwajcarski Bank Centralny pakujący miliardy dolarów w Facebooka, Google i inne największe amerykańskie spółki. Inwestor może zatem pójść za tłumem, licząc na podtrzymywanie obecnych wzrostów, bądź też nie brać udziału w manii i poszukać niedowartościowanych aktywów. Niezmiennie twierdzimy, że znacznie ciekawszymi aktywami są obecnie spółki wydobywcze, surowce czy rynki akcji w Rosji lub Chile.

 

W trakcie manii wszystko jest ok, ale tylko do pewnego czasu. Ostatecznie zawsze przychodzi moment, kiedy inwestorzy przestają wierzyć w dalsze wzrosty. Dochodzi wówczas do małych spadków. Wtedy pojawia się pytanie: komu szybciej puszczą nerwy? Po rozpoczęciu paniki spadki przyspieszają, gdyż mamy lawinę sprzedających oraz brak kupujących. Historia Nifty Fifty pokazuje, że realne są przeceny rzędu 90%. Nieświadomi inwestorzy muszą zdać sobie sprawę, że do odrobienia takich strat konieczne jest wypracowanie zysków w wysokości 1000%.


Zespół Independent Trader

Źródło: Independent Trader - Niezaleźny Portal Finansowy

http://www.independenttrader.pl/fang-czyli-ktore-akcje-kupuja-uliczni-inwestorzy.html


Miliony uchodźców w Turcji oczekuje na otwarcie granic do Europy

Ostatnia wypowiedź Recepa Tayyipa Erdogana w sprawie akcesji Turcji do Unii Europejskiej dała wielkie nadzieje milionom uchodźców. Wkrótce może się okazać, że rząd w Ankarze otworzy granice i zezwoli migrantom na podróż w kierunku Europy.

 

Działania Unii Europejskiej oraz wypowiedzi jej polityków wskazują, że Turcja najprawdopodobniej nie otrzyma tego, czego żądała. Erdogan w dalszym ciągu trzyma wszystkich uchodźców w swoim kraju, choć w dalszym ciągu nie otrzymał haraczu w wysokości 3 miliardów euro. UE najwyraźniej nie zniesie wiz dla Turków, więc możemy spodziewać się najgorszego.

Erdogan nieraz oświadczał, że nie ma zamiaru błagać Unię Europejską o przyjęcie Turcji i zacznie szukać alternatywy. Jedną z nich jest Szanghajska Organizacja Współpracy - organizacja, w skład której wchodzą niektóre republiki byłej ZSRR oraz Rosja z Chinami. Współpraca Turcji i Rosji z pewnością nie będzie na rękę Europie.

Erdogan zaczyna już tracić cierpliwość, a zerwanie współpracy z UE oznaczać będzie wznowienie islamskiej inwazji. W Turcji żyje około 3 miliony uchodźców. Uważa się, że gdy kraj otworzy swoje granice do Europy, pierwsza fala będzie się składać z ponad 500 tysięcy migrantów. Niektóre państwa, takie jak Węgry, przygotowują się na taką ewentualność i mają zamiar zbudować potężne ogrodzenie oraz wzmocnić ochronę na granicy.

 


Zima w Arabii Saudyjskiej - pustynie zostały pokryte śniegiem

Opady śniegu w Arabii Saudyjskiej to dosyć rzadkie zjawisko. Mieszkańcy centralnej i północno-zachodniej części kraju nie mogą nacieszyć się śniegiem a na portalach społecznościowych regularnie zamieszczają kolejne zdjęcia i nagrania.

 

Temperatury w miastach Shakra i Tabuk spadły niewiele poniżej 0°C, a piaski pustyni pokryte zostały warstwą śniegu. W listopadzie, temperatury zwykle wynoszą około 20°C.

Mieszkańcy Arabii Saudyjskiej wpadli w białe szaleństwo. Niektórzy zaczęli lepić bałwany, choć w zeszłym roku znany saudyjski kleryk wyraźnie zabronił tworzenia wizerunków ludzi oraz zwierząt. Wydana fatwa zakazuje budowania "śnieżnych posągów" i uznaje je jako sprzeczne z islamem.

Z kolei inne regiony w Arabii Saudyjskiej wciąż doświadczają nawet ciężkich opadów deszczu, które mogą powodować powodzie. Taka pogoda ma utrzymać się do końca tygodnia.

 


Niemcy zaczynają zastanawiać się nad potrzebą stworzenia własnego arsenału broni jądrowej

Na łamach niemieckiej gazety "Frankfurter Allgemeine Zeitung" padły stwierdzenia, że Niemcy muszą się zastanowić nad potrzebą posiadania własnej broni jądrowej. Zdaniem komentatorów zza Odry dziejową koniecznością jest wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA.


Niemieccy dziennikarze argumentują, że skoro teraz prezydentem Stanów Zjednoczonych został zwolennik izolacjonizmu, otwarcie nawołujący do tego, że bogate kraje Europy Zachodniej muszą płacić więcej na obronę, to jest to wystarczająca przesłanka, aby rozpoczynać dyskusję o potrzebie posiadania niemieckich głowic nuklearnych. Ich zdaniem arsenał francuski i brytyjski jest niewystarczający aby skutecznie odstraszać Rosję.

 

Obecny "europejski" arsenał nuklearny składa się z 220 głowic w dyspozycji Wielkiej Brytanii i około 300, którymi dysponuje Francja. Oczywiście potencjał naukowy Niemiec jest tak duży, że stworzenie kilkuset głowic nuklearnych nie powinno być problemem dla Berlina. Fakt, że dotychczas rzekomo pacyfistycznie nastawione społeczeństwo to rozważa jest dość szokujący.

Jest to tym bardziej dziwne, że przecież dysproporcja arsenałów jest tak duża, że nawet jeśli połowa rosyjskich głowic de facto nie nadaje się do użytku ze względu na standardowy "ruskij bardach" to i tak przewaga Rosji będzie dziesięciokrotna. Nie można też zapominać o zdolności przenoszenia tych bomb i na polu techniki rakietowej Rosja dominuje nad Europą w sposób zdecydowany. Skoro zatem nawet pobieżna analiza wskazuje na to, że nawet uzbrojone w broń jądrową Niemcy nie są w stanie obronić Europy przed ewentualną rosyjską agresją, jasne staje się, że jest to tylko pretekst do tego, aby Niemcy mogli rozpocząć nowy rozdział swojego militaryzmu, tym razem rzekomo obronnego.

 

My, Polacy, powinniśmy wiedzieć najlepiej jak to jest z "obronnymi" tendencjami Niemców i jak się to zwykle kończyło na przestrzeni ostatnich wieków w naszej części Europu. Jest to po prostu bardzo niebezpieczne dla sąsiednich narodów. Nikt o zdrowych zmysłach nie sądzi chyba, że Niemcy staną się nagle obrońcami naszego kontynentu. Chichot historii nie może być aż tak absurdalny.

 

Warto sobie zadać pytanie, co to oznacza dla Polski i czy wieczne trzymanie się amerykańskiej nogawki nie jest przypadkiem drogą donikąd. Nagle może się okazać, że dookoła nas znajdują się znowu tradycyjnie nieprzyjazne nam mocarstwa tylko na dodatek wyposażone w spore arsenały broni jądrowej. Jedyną szansą na jakiekolwiek przeciwdziałanie temu jest pozyskanie broni jądrowej przez Polskę, tak jak uzyskał ją malutki Izrael. Innych opcji obecnie nie widać.